Babylon Saints
„Babylon Saints”
(Citation Records, 2010)
Na tych młodzieńców trafiłem nieco przypadkiem, biegając swego czasu po majspejsowych stronach moich ulubionych wykonawców w poszukiwaniu newsów. Kiedy zobaczyłem na fotkach 4 pięknych chłopców w czarnych koszulach z misternie przygotowanymi fryzurkami pomyślałem sobie – oj japiszony robią reggae.
I tak naprawdę, kiedy się tylko na nich patrzy, to i wy odnieślibyście takie wrażenie, ale to co grają z pewnością przypadłoby wam do gustu. Ci, którzy kojarzą kalifornijską odmianę reggae od razu wiedzieć będą z jaką melodyką mamy do czynienia.
Chłopcy zarzekają się co prawda, że wyrośli na reggae i bluesie, i stąd ten groove w ich stylu. Mnie wydaje się jednak, że są po prostu bardzo dobrymi muzykami, którzy kwestie techniczne przedkładają nad naturalny vibe. Nie rozważymy tego na szybko, a muzyka jakby nie było broni się solidnie. Czego by bowiem nie napisać jest znakomita. Harmonie wokalne urzekają, a zwłaszcza barwa głosu Matta Gerovaca liderującego grupie. Ciekawostką jest fakt, że prócz perkusji bogactwo dźwięków uzupełniają doskonale tzw. steel drums lub steel pans – czyli bębny blaszane.
Wszystkie 10 numerów (+ 2 wersje radiowe) brzmi bardzo rasowo – ciepło, skocznie, momentami lirycznie. „Buck Up” czy „Positive Vibration” mają sporo karaibskiego feelingu. Piękne to reggae i mimo, że brak mu wiarygodności, zwłaszcza gdy śpiewają w refrenie „Jah love protect us”, to słucha się Świętych z przyjemnością. Zobaczymy co będzie dalej, bo przyznam, że mam chrapkę na więcej ich dokonań.
Bozo
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 14