Już sam fakt, że syn Kazika Staszewskiego nagrał płytę, wzbudził wielkie zainteresowanie mediów. Fanów reggae zaintrygowało, że tworzy muzykę inspirowaną jamajskimi dźwiękami. Zdania na jej temat są podzielone i wydaje się, że ludzi, którym te nagrania nie przypadły do gustu, jest więcej. Mamy nadzieję, że rozmowa z Januszem wyjaśni niektóre sprawy.
Jarek Hejenkowski
Nie każdy wie, że wcześniej zajmowałeś się beatboxem. Możesz opowiedzieć trochę o tym etapie?
Tak, beatbox to była w pewnym czasie jedna z moich większych zajawek, moja wielka pasja, ćwiczyłem po kilka godzin dziennie. Brałem udział w bitwach beatboxowych i występowałem w małych klubach. To były piękne czasy i dużo mi dały w sensie muzycznym, bo w beatboxie jest bardzo duży pierwiastek twórczy, można samemu komponować całe utwory. Do dziś beatbox jest ze mną.
Z hip-hopem też miałeś jakieś przygody? Bo do niego od beatboxu blisko, a poza tym dziś wielu młodych ludzi od niego zaczyna.
Słucham dużo hip-hopu szczególnie polskiego, jest to druga po reggae muzyka mojego życia. Kiedyś, gdy zaczynałem przygodę z muzyką, tworzyłem wiele około hip-hopowych tworów, różnych bitów, jakieś samplowane wynalazki. Do dziś jest to muzyka, którą śledzę i bardzo doceniam za prawdziwy przekaz.
Jak trafiłeś na reggae i dlaczego właśnie reggae?
W pewnym momencie swojego życia zacząłem szukać w życiu i zarazem w muzyce czegoś więcej i trafiłem na reggae. Jest to muzyka, dzięki której wiele się nauczyłem, dała mi ona inspiracje, wzniosła na wyższy poziom mentalny i duchowy.
W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że płyta będzie w klimatach reggae i dancehall, ale gatunki te będą „przefiltrowane przez twoją osobę”. To sformułowanie oznacza, że masz jakąś swoją wizję tej muzyki?
Na pewno. Każdy artysta ma swoją wizję muzyki, ja staram się tworzyć coś, co jest moje.
Mówisz, że mało jest miłości i dlatego tak nazwałeś płytę. Możesz rozwinąć tę myśl?
Nazwa „Piosenki o miłości” została wybrana trochę na przekór, bo mógłby się ktoś spodziewać, że trafi na cukierkowe teksty i taką też muzykę, a na płycie teksty są często mocne i bezkompromisowe, muzyka także. Wybrałem tę nazwę, bo najbardziej pasowała mi do tego, o czym mówię, czyli właśnie w dużej mierze o miłości, która jest wszystkim w życiu, a wiele osób o tym zapomina. Przekaz jest bardzo ważny w muzyce i ja, tak samo jak sam trafiłem na wielką inspirację w reggae, chcę tworząc przekazywać teksty, które zostaną w człowieku na dłużej, a nie wypadną drugim uchem.
Jesteś bardzo nakazowy w piosenkach – „Wstań”, „Poznaj się”, „Nie przestawaj” to raczej takie komunikaty, co mamy robić…
Teksty w ogóle w muzyce reggae są często mocne i ja, tak jak sam zostałem zmieniony przez reggae, mam nadzieję, że jeśli nawet jedna osoba zrozumie mój przekaz, to już odniosę sukces. Mi zależy na mocnym przekazie, na słowach, które budują i zostają na dłużej. Mądry słuchacz będzie wiedział, że te teksty mają głębię, odnoszą się do rzeczywistości, która, umówmy się, nie jest tylko kolorowa, ale mówi też o problemach, o tym, że coraz bardziej oddalamy się od życia czy od Boga. Ja dzięki tej muzyce mogę mówić o tej prawdzie, którą znalazłem w życiu i dzielić się nią z innymi. A jeśli poznałem prawdę, to nie mogę oszukiwać i będę też młodych przestrzegał.
Podobno materiał na płytę powstawał przez lata? Czyli nie było początkowo zamysłu, aby coś wydawać, a raczej bawić się muzyką?
Raczej tak, pierwsze konkretne piosenki takie jak „Władza” czy „Oni tu są” powstały już kilka lat temu, wtedy nie było jeszcze planu, żeby wydać płytę. Na początku tworzyłem dla siebie i dla ludzi z mojego otoczenia, dopiero z czasem wykluł się pomysł wydania płyty. Często po zrobionym kawałku wyrzucałem całą sesję z komputera i w trakcie realizacji miałem je tylko na jednym śladzie, bo po prostu nie miałem pojęcia, że to się może kiedyś przydać.
Mnóstwo rzeczy na tej płycie robiłeś sam. Trudno ogarnąć się wtedy w studiu, czy łatwiej, bo nie trzeba się spierać z innymi o drobiazgi?
Jestem producentem płyty i tylko czasami potrzebowałem żywych muzyków, żeby dograli czy instrumenty dęte, czy jakąś gitarę. Ja lubię tworzyć sam, ale nie odcinam się od pracy w grupie. Teraz są już plany robienia kolejnej płyty i jest koncepcja, żeby zrobić ją całą na żywych instrumentach, już z zespołem.
Zauważyć można, że album w warstwie muzycznej jest oszczędny, żeby nie powiedzieć, ascetyczny. Taki miał być?
Ostatnio słucham sobie tej płyty i dochodzę do wniosku, że jestem z niej bardzo zadowolony. To takie moje małe dzieło. Te kawałki po prostu powstawały w takim momencie mojego życia, kiedy kształtowały się moje umiejętności, doświadczałem wtedy życia na różnych poziomach i dorastałem. Będzie się miło do niej wracało po latach. Co do brzmienia to była w całości wyprodukowana w amatorskich warunkach, w hip-hopowy sposób, w małym domowym studio.
Najczęściej artyści już w chwili wydania płyty coś by jeszcze na niej zmienili. Ty też tak masz?
Tak naprawdę mógłbym nagrać tę płytę na nowo, ale po co? Niech będzie taka, jaką jest – jest pewnego rodzaju świadectwem swoich czasów.
Sidney Polak ocenia twoją muzykę: „nie jest jeszcze mega profesjonalistą, to wydaje mi się, że jakaś myśl przewodnia w tym wszystkim istnieje”. No to, jaka jest ta myśl przewodnia?
Tak jak mówiłem odnalazłem w reggae wielką inspirację i chcę w swojej muzyce przekazać te dobre słowa dalej.
Presja związana z byciem w świecie muzycznym „synem swojego ojca” jest pewnie duża? Masz jakiś patent na jej zbijanie?
Wiele osób zadawało mi głupie pytania: jak to jest być synem Kazika i tak dalej. Ja po pierwsze byłem zawsze synem swojego ojca, a dopiero później, jeśli w ogóle – Kazika. To normalne, że będą padać takie porównania, ale ja się od tego w żaden sposób nie odcinam, jestem synem swojego taty i tyle. A czy jest presja? Ja jej raczej nie odczuwam, po prostu robię swoje.
Ojciec pomagał tobie jakoś przy tym albumie?
Był obecny przy miksie i masteringu.
W pierwszej kolejności po płytę sięgają pewnie fani Kultu. Zetknąłeś się z ich reakcjami? Bo ja zerknąłem na forum Kultu i tam wielu się nie podoba.
Po płytę sięgają różne osoby, nie tylko fani Kultu. Miałem bardzo dobrą promocję dzięki mojej koleżance Gosi z promocji i dzięki temu o płycie usłyszało wielu ludzi. Poza tym ludzie często opierają swoje sądy na jednym utworze, nie słuchając całej płyty. To jest bez sensu, żeby w taki sposób się wypowiadać.
Domyślam się, że „Głowa do góry” to także twoje życiowe motto?
Na pewno. Staram się iść przez życie z podniesioną głową.
Kiedy po raz kolejny słuchałem tej piosenki pomyślałem, że trudno będzie Tobie przejść z podniesioną głową przez te wszystkie krytyczne uwagi na temat materiału.
Nie mam żadnych trudności. Wielu ludziom płyta się podoba, to mnie cieszy. Poza tym słyszałem, że jeśli wielu się nie podoba to znaczy, że tworzy się coś wartościowego, nie dla wszystkich, nie by schlebiać gustom.
Masz już skompletowany zespół, jesteś po pierwszym koncercie oficjalnie promującym płytę. Teraz trasa?
Tak mamy zespół, zagraliśmy już kilkanaście koncertów. Na razie gramy w pojedyncze koncerty w małych klubach, ale mam nadzieję, że na jakąś trasę się niebawem udamy.
Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 16.