Kamil Bednarek: Z misiami na scenie

0
3500

Już blisko rok minął od sukcesu młodziutkiego wokalisty w telewizyjnym show. Zazdrośnicy przepowiadali, że pół roku po tym nikt nie będzie o nim pamiętał. Tymczasem wygląda na to, że kariera Kamila Bednarka i muzyków Starguardmuffin jest prowadzona z wyczuciem i choć nie chce się w to wierzyć, formacja jednym skokiem dołączyła do czołówki krajowego reggae – sprzedaje mnóstwo płyt i zapełnia nawet największe sale koncertowe. Równolegle z ciekawie rozwijającym się wątkiem muzycznym mamy też drugi, raczej socjologiczny – setki piszczących i deklarujących dozgonną miłość nastolatek. Czy to irytujące? Czy inni muzycy zazdroszczą? Zapraszamy do lektury.

Jarek Hejenkowski

Czy nie przytłacza was czasem ta diametralna zmiana, która nastąpiła od ubiegłego roku? Jesteście młodymi ludźmi i takie ostre zmiany powodują czasem co najmniej oszołomienie.
Oszołomienie, dobrze powiedziane. Ciężko to wytłumaczyć i nawet sobie wyobrazić. Jesteś małym, szarym człowiekiem, wiedziesz sobie spokojne życie i nagle wszystko się obraca do góry nogami. Brak prywatności, brak czasu. Z drugiej strony, to jest też spełnianie marzeń, bo podróż na Jamajkę czy te koncerty, które gramy, to było nasze marzenie. Ale przez chwilę był szok, to przytłaczało. Ale później się to znormalizowało, coraz bardziej chce mi się grać.

Niektórzy wróżyli, że te wasze przysłowiowe pięć minut potrwa bardzo krótko, tymczasem idzie wam nadal nieźle.
Staramy się i robimy co możemy, żeby to trwało długo. Dla mnie autorytetem jest mój manager, Wojtek, który pokazał, że można grać 20 lat, mieć swoich fanów. Zobacz, ile on przetrwał, ile było zmian. My jesteśmy bardzo młodzi, gramy trzy lata i to się dopiero rozkręca. Podejrzewam jednak, że jeśli będziemy grać tak jak teraz, to będzie dobrze.

Środowisko reggae i tzw. starszyzna zareagowała na wasz sukces bardzo różnie. Odczuwacie czasami zawiść?
Z początku tak. Teraz już nie. Podejrzewam, że zauważyli, że nie jesteśmy zespołem, który chce się wybić komercyjnie, tylko chce grać, po prostu robić swoje i ulepszać to. Trzeba jeszcze czasu, żeby wszyscy zauważyli, że my chcemy grać naprawdę i nie zależy nam na konkurencji, tylko żeby grać dla ludzi.

Czy przeświadczenie, że jesteście obecnie najpopularniejszym i najbardziej przyciągającym ludzi zespołem przeszkadza, paraliżuje? Bo to jest duża odpowiedzialność.
To jest wyzwanie, a przynajmniej ja to odbieram jako wyzwanie, a ja lubię coś takiego. Lubię, kiedy trzeba coś zrobić i podnieść sobie poprzeczkę. Na dodatek jest szansa zarażać ludzi tą muzyką. To może zbliżać ludzi do tej muzyki i niektórzy z nich być może pokochają ją tak jak ja, mając 15 lat. Słucham jej do tej pory, mam zespół, osiągnąłem jakiś sukces i mam nadzieję, że będzie ich więcej.

Ale zdajecie sobie sprawę z tego, że czy tego chcecie, czy nie, to macie pewną misję do spełnienia. Macie popularyzować reggae, którego popularność zaczyna ostatnio trochę spadać.
Reggae nie było w ostatnich latach aż tak bardzo popularne i mam nadzieję, że teraz ludzie przypomną sobie o nim. Wielu ludzi też dopiero je poznało i to będzie taki zapalnik. Ja się cieszę, że teraz wszystko się wyjaśni: czy ktoś pokocha to i słucha uszami, czy oczami. Niektórzy byli oczarowani, że byłem w telewizji, a drudzy patrzą na to przez pryzmat muzyki i to oni są tą nadzieją na przyszłość.

Pod względem tempa wasza EP-ka może zaskakiwać, bo mnie wydawało się, że będziecie starali się zagrać więcej dancehallu dla tych nastolatek, które chodzą na wasze koncerty. Tymczasem niekiedy nawet zwolniliście. To był zamysł?
Ogólnie naszą drogą i tym, co chcielibyśmy grać, jest roots, te wolne kawałki. Bo wtedy mogę się trochę pobawić wokalnie, a strasznie lubię śpiewać. Z drugiej strony, kocham dancehall, bo sam się przy nim dobrze bawię i wiem, że ludziom się to podoba. A skoro potrafię to zrobić, a tak mi się wydaje, to na koncercie powstaje fajna atmosfera. Bo słuchanie wciąż roots, roots, roots jest dla niektórych męczące, a dancehall daje dużo energii. Fajnie więc, że ta muzyka jest tak szeroko rozwinięta – dancehall, roots, dub, dubstep.

Dużo kosztuje zaproszenie do piosenki Capletona?
Bardzo dużo. Trzeba osiem miesięcy się starać i mieć dobrych managerów.

A jak wygląda nagrywanie z nim? On nagrał i pojechał, słyszał wcześniej piosenkę, do której miał zaśpiewać?
Wcześniej słyszał podkład. Ale on śpiewał na freestyle’u. Byłem w szoku. Oni wszyscy mają tak, że zakładają słuchawki, zamykają oczy i wtedy jest moment, w którym widać, czy im się to podoba, czy nie. Uśmiechnął się. Pokazał, że jest OK. Mi wtedy strasznie serce nawalało, ale okazało się, że jest dobrze. Później freestyle’owałem sobie z nim przy stole mikserskim. To też było dla mnie fajne, że on nie wywyższał się, tylko przyszedł i powiedział: „Młody, jest fajnie”. Wyglądał na zajaranego tym wszystkim. Mam nadzieję, że kiedyś będzie jeszcze okazja z nim zagrać.

Nie odczuwaliście stresu wchodząc do jamajskiego studia, jako, nie oszukujmy się, młode szczawie?
Żebyś wiedział (śmiech). Przyjechało pięciu chłopaczków i myślę, że po nas było widać, że byliśmy wystraszeni. Ale z drugiej strony, jak zaczęliśmy nagrywać, to wszystko, co się działo pozwalało się skoncentrować. To była taka dziwna i pozytywna atmosfera, bo sama praca tych ludzi… Oni nie siedzą przy zespole i nie mówią „głośniej” albo „ciszej”. Nie, oni to po prostu kochają. Gdybyś zobaczył bębny, na których nagrywał Maciej. Podejrzewam, że wielu polskich muzyków, gdyby je zobaczyło, powiedziałoby: „Co, ja mam na tym nagrywać?” One były poklejone i mocno zużyte, a gość podkręcił takie brzmienie, że złapaliśmy się za głowy, że takie coś jest w ogóle możliwe. Pokazało nam to, że nieważne jest, czy masz super idealny instrument, nawet najwyższej klasy, ale ważne jest, jak na nim potrafisz grać. To nam Jamajczycy pokazali. Oni powtarzali nam, że najważniejsze jest to, żeby grać uczuciami i nie wstydzić się tego. Tam nawet gość, który przywoził nam jedzenie zaczął rapować, ja mu zrobiłem beatbox, to on zaczął rymować, że ma ryż, jest smaczny i jest fajnie. To było piękne. Oni kochają muzykę.

Była okazja, żeby pospacerować po Kingston, wykąpać się w morzu?
Mieliśmy kilka dni takiej wycieczki i powiem, że wystarczą dwa dni, żeby zmienić nastawienie do tego miejsca. Było dużo refleksji po tym wypadzie.

Wystraszyliście się trochę?
Też. Tam ludzie żyją w niepewności kolejnego dnia. Nie jest tak wszędzie, ale są takie miejsca, w których nie wiadomo, co się stanie. Były miejsca, gdzie o godzinie 14 było słychać strzały. Myślałem, że ktoś ma urodziny i pytam, a oni mówią, że to żołnierze. A natura to jest najpiękniejszy kontrast dla biedy, która jest na ulicach. Niektóre obrazki są jak z widokówek.

Jak wasz koncert przyjęli Jamajczycy? Bo pokutuje i to najczęściej uzasadniona opinia, że polskie i w ogóle europejskie zespoły, w opinii Jamajczyków, reggae grają strasznie koślawe i to nie jest ten puls i rytm, który im odpowiada.
To było dla nas duże zaskoczenie, bo przyjęli nas lepiej, niż niektóra polska publika. Baliśmy się, jak to będzie, bo przecież to kolebka muzyki reggae, a my dopiero zaczynamy. Ale było fajnie. Po każdej polskiej piosence tłumaczyłem, o czym ona była i bawili się, tańczyli, gwizdali i krzyczeli, że chcą jeszcze. To było tak, jakbym grał dla swojej klasy w liceum.

Dziewczyny są tam fajniejsze i lepiej tańczą, niż w Polsce?
Było różnie. Były takie cztery razy większe ode mnie, a niektóre były tak piękne i zgrabne, że ech… (rozmarzony wzrok) Można im pozazdrościć kobiet.

Więc teraz o dziewczynach. Czy nie drażni was bycie idolami nastolatek w wieku gimnazjalnym? Obawiałem się, że staniecie się takim zespołem jak Kelly Family, że będą pluszowe misie rzucać na scenę.
Ale ja dostaję pluszowe misiaki. Na niektórych koncertach rzucają prezenty. Ale wiesz co? To zależy jak na to patrzeć. Bo jeżeli ktoś chce zgrywać kozaka, że jest starszy, to będzie do tego podchodził sceptycznie i śmiał się, że gramy dla małolat. Trzeba pamiętać jednak, że każdy z nich miał te naście lat, chciał chodzić na koncerty i przeżywał to. Mi się podoba to, że młodzi ludzie się nie wstydzą, nie patrzą, co druga osoba robi. Nam tego czasem brakuje. Uważam, że oni mają szansę budować przyszłość, za trzy lata będą pełnoletnimi i będą się nabijać wtedy z młodszych: „Ha, ha, ale małolat”. Trzeba to przeczekać. Poza tym nie rozumiem, dlaczego wszystko, co jest związane z młodymi ludźmi na koncertach, kojarzy się źle, a nie powinno. Trzeba się cieszyć z tego, że oni przychodzą na koncerty, że im się chce.

Ale nie chce mi się wierzyć, że tylko się cieszysz, bo to pewnie potrafi denerwować.
Powiem tak – to bywa irytujące. Są osoby młode i dojrzałe na swój wiek i nie piszczą choćby. No i wyobraź sobie, że idę wśród ludzi ulicą i oni widzą te zachowania piszczących nastolatek. Za chwilę są już autografy – trzy, cztery, szesnaście. To jest męczące. Ale staram się żyć pozytywnie i wyciągać ze wszystkiego same plusy.

W pewnym momencie zaczęliście się buntować przeciwko temu wizerunkowi idoli nastolatek, bo wystosowaliście oświadczenie dotyczące plakatów w gazetach typu „Bravo”. Skąd się ono wzięło? To był już jakiś maksymalny wkurw?
Dobrze to określiłeś i tak to właśnie można nazwać. Podejrzewam, że oni widzieli w tym dobry interes, że małolaty będą chciały to kupić. Chodziło o to, żeby wykazać troszkę kultury i zapytać, czy my na to się godzimy. Dwa albo trzy razy tak zrobili, a my nie mieliśmy na to wpływu, więc to oświadczyliśmy, że to nie jest przez nas organizowane.

Popularność zespołowi przyniósł twój sukces i nie chce mi się wierzyć, że nie pojawił się człowiek, który powiedział: zostaw chłopaków, zrobimy karierę solową, nagramy płytę. Byli tacy?
Byli i podejrzewam, że oni chcieli na mnie zarobić pieniądze i to jest okropne, że można tak kogoś w ogóle traktować. Ale za żadne pieniądze świata nie zostawiłbym chłopaków, bo oni mi pomagali to budować. Gdyby nie oni, nie śpiewałbym muzyki reggae. Zawsze marzyłem o żywym zespole i nie raz pokazali, że im zależy i gdybym ja się odwrócił do nich plecami i zachował jak świnia, to bym całe życie o tym pamiętał. Wierzyli we mnie i z szacunku dla nich i tego co robią, nie chcę innych muzyków. Mogłoby to brzmieć lepiej, ale brzmi coraz lepiej i ja się tym jaram i to było dobre rozwiązanie.

Wyczytałem gdzieś, że rzuciłeś maturę. Co na to rodzice?
Mam tak wyluzowanych rodziców, że cieszą się moim szczęściem. Wierzą, że kocham muzykę, a matura może poczekać. Nie chcę też podchodzić do tego na wariata, zdać na 30 procent, bo to nie da mi żadnej satysfakcji. Muszę przeczekać, ale i tak ją zrobię i później jakieś studia, bo trzeba wszystko przewidywać i zrobić jakąś szkołę, żeby się zabezpieczyć.

A przed tym całym telewizyjnym zamieszaniem, jakie miałeś plany po maturze?
Chciałem pójść do szkoły wojskowej, ale wszyscy mi odradzali i mieli rację. Bym teraz siedział w kamaszach i był łysy, bez dreadów.

Grałeś na saksofonie i do niego wracasz. Jesteś samoukiem?
Skończyłem szkołę muzyczną pierwszego stopnia. Potem miałem trzy lata przerwy i strasznie tego żałuję, bo brak mi sprawności. Ale jest coraz lepiej i mogę się fajnie pobawić na koncertach. Poza tym samo brzmienie zespołu staje się dzięki saksofonowi inne. No i ważne jest to, że ja kocham grać na saksofonie i to było moje marzenie.

Dean Frazer nagrywający z wami na Jamajce mógł być jakąś inspiracją?
Kiedy zobaczyłem, jak on gra, to mi szczęka opadła i oczy mydlane. On gra na saksofonie, jakby znał go od najmłodszych lat.

Kiedy ten wywiad się ukaże, będziecie już po koncercie w Ostródzie. Tam będą wszyscy ludzie, którzy w polskim środowisku mają coś do powiedzenia i będą mogli was zobaczyć. Czy się jakoś specjalnie do tego koncertu przygotowujecie?
Ostróda jest dla nas bardzo ważna. Chcę, żeby ludzie się do nas przekonali. To nie musi się spodobać, ale żeby chociaż wiedzieli, że brzmi to naturalnie, że kochamy tę muzykę. Na pewno chcemy się przygotować, ale na razie nie mamy jak, bo cały czas mamy koncerty. Ale przecież występy na scenie to najlepsze próby. Ważne, że wiemy jak się zachować na scenie, że trzeba się bawić i chcemy ten koncert wykorzystać jako zabawę oraz możliwość dotarcia do ludzi i dania im energii. Zrobimy, co w naszej mocy. Co by się nie działo i tak będziemy grać tę muzykę.

Nie kryjesz, że wokalnie starasz się wzorować na Gentlemanie. A jak się rozkładają sympatie muzyczne w zespole? Słuchacie podobnej muzyki?
Podobnej, ale jest też tak, że niektórzy słuchają jazzu, a Maciek zawsze słuchał reggae. U nas jest tak, że jak ktoś przyniesie coś ciekawego, to słuchamy tego razem, dzielimy się muzyką.

W busie też słuchacie reggae cały czas?
Przeważnie. Ostatnio także dubstepu, bo mi się spodobało. Fajne brzmienia. Czasem też trochę funku. Zależy od dnia.

Podejrzewam, że EP-ka była przystawką i myślicie o materiale pełnowymiarowym?
Myślimy już o tym poważnie. Planujemy gdzieś w styczniu albo lutym wejść do studia.

Nie denerwuje ciebie to, kiedy Wojewódzki mówi do ciebie „gówniarzu”?
Zazdrości mi, a co (śmiech).

Dlaczego mówią na ciebie Maccabra?
Kiedy miałem 15 lat, chciałem mieć pseudonim, jak każdy mój idol. Więc tak sobie wymyśliłem. To tak pół żartem, pół serio.

Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 17.

DODAJ KOMENTARZ