W moim prywatnym rankingu „wielkich” polskiego reggae widnieje pięć zespołów działających w latach 80. Paradoksalnie, grupa budząca wówczas największe nadzieje, działała najkrócej. Ale taki bywa przewrotny los, że coś bardzo fajnego daje nam tylko na krótko. O ile w dziedzinie reggae muzycy rodem z Gliwic pionierami nie byli, to można oceniać, że palma pierwszeństwa w dubie należy się im jak najbardziej zasłużenie.
Wielu ze starszych fanów polskiej muzyki kojarzy grupę Śmierć Kliniczna. To z niej niejako narodziła się formacja reggae, której skrót dobrze może kojarzyć się fanom hip-hopu, ale nic z tą muzyką wspólnego nie miał. R.A.P. oznacza bowiem Reggae Against Politics, choć początkowo były też plany, aby grupę nazwać R.A.R. (Reggae Against Racism).
Formalny początek ponad dwuletnia przygoda z reggae dla młodych wówczas muzyków miała miejsce w październiku 1985 r. Ze wspomnianej punkowej, choć pobrzmiewającej reggae Śmierci Klinicznej wywodzą się założyciele zespołu – Jacek Szafir, Jerzy „Mercedes” Mercik i Marek Rogowski.
– Początkowo pogrywaliśmy sobie na zasadzie niezobowiązujących reggae session i stopniowo, właśnie w ten sposób narodził się zespół. Jeśli chodzi o mnie to już od ’79 roku zacząłem mocno interesować się reggae. Pamiętam, że słuchałem audycji radiowych, nagrywałem sobie płyty i odjeżdżałem. Zupełnie popłynąłem w tym kierunku muzycznym – wspomina Jacek Szafir.
Grupa zadebiutowała w lutym’86 na Winter Reggae. Niemal w tym samym czasie zarejestrowano kilka kompozycji, które stały się niejako kanonem – „RAP Generation”, „My Woman”, „I Stand”, „Dreadman”, „Ghetto” i „African Morning”.
– Mieszkając w Polsce i pisząc tu teksty i muzykę, nie trzeba wyjeżdżać na Karaiby, nie trzeba oglądać kolorowych magazynów, żeby szukać inspiracji, Nie trzeba chodzić do muzeum, aby oglądać przebrzmiałe dzieła mistrzów. Nie trzeba, a może i nie wolno nawet, słuchać rozbujanych, słonecznych, ciepłych kawałków quasi-reggae, które produkują wykonawcy typu Abba czy Boney M. Nie wolno tego robić. Wystarczy po prostu wyjść o siódmej rano, wsiąść do tramwaju, popatrzeć do popielniczki; wystarczy wyjść z tego tramwaju, popatrzeć na ulice. Inspiracja jest na ziemi, o krok od ciebie. Ludzie, którzy chodzą na koncerty, mogliby więcej myśleć – mówił w jednym z wywiadów o inspiracjach Jerzy Mercik.
Grupa zadebiutowała w lutym’86 na Winter Reggae. Niemal w tym samym czasie zarejestrowano kilka kompozycji, które stały się niejako kanonem – „RAP Generation”, „My Woman”, „I Stand”, „Dreadman”, „Ghetto” i „African Morning”.
Ciekawostką, a jak na owe czasy sporym i odważnym wyczynem był fakt, że wszystkie kompozycje R.A.P.-u były śpiewane w języku angielskim, a pamiętać należy, że dla polskiej publiczności język ten był niemal niedostępny.
– Początkowo chcieliśmy śpiewać po polsku. Problem polegał na tym, że nasze śpiewanie na głosy po polsku nie było takie proste. Druga sprawa, wtedy wszyscy śpiewali po polsku. Właśnie dlatego chcieliśmy, aby było trochę inaczej. Chcieliśmy aby to było utrzymane właśnie w tej konwencji – wyjaśnia Jacek Szafir.
Druga sprawa, że ta angielszczyzna wychodziła muzykom znakomicie. Już podczas występu na festiwalu w Jarocinie w 1986 r. zebrali za to wiele bardzo pochlebnych recenzji.
– Angielski rodem z Jamajki, świetne własne kompozycje (byłem pewien, że standardy), w świetnym wykonaniu. Wstydź się publiczności, że grupa nie znalazła się w złotej dziesiątce –pisał po imprezie Paweł Sito w „Magazynie Muzycznym”.
– To jamajskie reggae w nadwiślańskim wydaniu jest już daleko od złotych maksym w stylu: jeżeli jest ci smutno, śpiewaj, śpiewaj i tańcz. I chwała mu za to! Ja w każdym razie stokroć wolę RAP od Śmierci Klinicznej, choć to niemal ci sami ludzie, tym bardziej, że jeszcze w uszach mi szumi skandowanie Rap! Rap! Rap! – wtórował mu po tej samej imprezie Jan Skaradziński w „Non Stopie”.
Ten występ zaowocował dla zespołu wyróżnieniem oraz nagrodą krytyków i dziennikarzy. Miał też on dostać sprzęt nagłaśniający wartości tysiąca marek niemieckich, co stanowiło wówczas niemal fortunę, ale muzycy, jak to bywało w tamtych czasach, pieniędzy nigdy nie ujrzeli na oczy. R.A.P. zapisał się jednak w annałach występując w filmie BBC produkującej film „My Blood, Your Blood …”
Latem 1986 r. muzycy w studiu CCS na zaproszenie Waltera Chełstowskiego nagrali materiał na płytę długogrającą. Miał go wydać Pronit, ale album nie ukazał się nigdy, a z obozu muzyków i Waltera Chełstowskiego docierają sprzeczne informacje na temat powodów oraz kłótni o możliwość wykupienia nagrań przez artystów.
Ostatni koncert w oryginalnym składzie miał miejsce w listopadzie. Później R.A.P. opuścił Jacek Szafir. Wyemigrował do ówczesnego RFN. Reszta muzyków grała jeszcze przez kilka miesięcy, by w kwietniu 1987 r. rozwiązać grupę.
Materiał na osobną opowieść stanowią wydawnictwa zespołu po jej rozpadzie. Ukazało się kilka kaset, płyta kompaktowa, a nawet kaseta video. – To wspaniały dowód na to, że R.A.P. był zespołem zupełnie wyjątkowym. I, niestety, zespołem straconej szansy. Takie były realia połowy lat osiemdziesiątych. Czasem nawet najlepsze, najciekawsze nowe formacje nie mogły liczyć na prawdziwe zaistnienie na rynku. Tak było w przypadku R.A.P. A szkoda. No bo kto inny potrafił wtedy grać u nas reggae tak stylowo? Kto umiał tworzyć takie niezwykłe harmonie wokalne… – pisał Robert Sankowski w „Tylko Rocku” po wydaniu płyty kompaktowej „Follow The Sun”.
W tym roku fanów R.A.P., których wciąż nad Wisłą nie brakuje, czeka jeszcze większy rarytas. Wydawnictwo Zima zapowiada płytę analogową.
Dyskografia:
- R.A.P. Generation (kaseta, Zima, 1996)
- Dreadman (kaseta, Zima, 1997)
- R.A.P. dokument (kaseta video, Bunt Records, 1998)
- Royal rases doctor sound (kaseta, Zima, 1999)
- Follow The Sun (płyta kompaktowa, Zima/NNNW, 1999)
- Dreadman/Woman (singiel winylowy, Zima, 2009)
W materiale wykorzystano:
- Recenzje z płyt i koncertów opublikowane w „Magazynie Muzycznym”, „Non Stopie” i „Tylko Rocku”
- Wywiady z muzykami z pism „Magazyn Muzyczny” i „Garaż” opublikowane także na stronie dada.serpent.pl
Fotografie z archiwum zespołu