Jahcoustix „Crossroads” (Kingstone Records, 2010)
Ten facet jest, był i będzie moim ulubieńcem. Kocham Jahcoustixa cokolwiek by nagrał i w jakimkolwiek przedsięwzięciu byłby uczestniczył. Może trudniej przez to o obiektywizm, ale jak posłuchacie jego dokonań z pewnością znaczna część z Was dołączy do grona jego fanów. Wchodzę więc w ciemno we wszystkie jego nagrania, czy to solowe, czy wespół z różnymi zespołami i wykonawcami. Jest po prostu genialny.
Chłopak ma czuja do roots reggae – co prawda jego styl jest zdecydowanie europejski – ale nie brak mu fenomenalnej atmosfery. Najnowszy album potwierdza moje długoletnie obserwacje. Co więcej nie spotkałem jeszcze Dominika Haasa aka Jahcoustixa na mieliźnie. Kiedy już się za coś bierze, to po całości. Na najnowszej płycie jest 14 numerów i aż chce się prosić o więcej. Polska publiczność kilka razy miała już okazję go poznać i sam widziałem co dzieje się na koncertach. „Crossroads” to krążek piekielnie (a może niebiańsko) energetyczny.
„Hold On” pochłonęło mnie w całości – nucę i nucę i nie mogę przestać. Świdrujący, lekko chropawy wokal Dominika jest po prostu przepiękny. Kiedy słyszę „Truly Real” w stylu, który w naszym kraju umiała zaprezentować na wysokim poziomie chyba tylko Jafia Namuel, to czuję vibe całym sobą. Dla mnie ten album nie ma słabych stron – może dlatego, że przy okazji jest różnorodny. Momentami zabawowy, innym razem klasyczny. Po prostu śliczny.
W tle piosenek mnóstwo ciekawostek, pięknych harmonii, cudnych uderzeń klawiszy i podmuchów dęciaków. Kiedy w ostatnim numerze Jahcoustix śpiewa „Take me away” z miejsca piszę się na tę podróż. Choćby na kraniec świata. Kolejny żelaźniak w płytotece.
Bozo
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 15.