Anthony B „Rise Up” (Greensleeves, 2009)
Z perspektywy uważnego śledzącego jamajskiej sceny ten wokalista wydaje mi się jednym z najbardziej wartościowych w światowym reggae. Nie słychać o skandalach z jego udziałem, nie biega z bronią, piosenki ma przeważnie „o czymś”, a nie o częściach kobiecego ciała. No i nie zdarza mu się nagrywać słabych płyt. Wydana na początku 2009 roku „Rise Up” nie będzie raczej wielkim hitem i pewnie za kilka lat przez znawców muzyki zostanie umieszczona w hierarchii jego dokonań pośrodku. Pamiętać jednak trzeba, że to co u „Antka” jest średnie, dla wielu wokalistów reggae pozostanie szczytem możliwości.
Ten krążek jest już kolejnym nagranym przez Anthony’ego B z francuskim producentem Frenchie i pod względem zawartości mocno zbliżony do poprzedniego dzieła tego duetu – „Higher Meditation” powstałego dwa lata wcześniej. Z całego, utrzymanego w podobnym modern rootsowym tempie albumu chciałbym zwrócić waszą uwagę na utwory „Stop Fight Reggae”, „Enter The Kingdom Of Zion” i utrzymane w stylu rocksteady „Weeping Willow”. Ciekawostką jest, że wyjątkowo rzadko jak na niego pojawiają się na albumie charakterystyczne okrzyki „yagga yo!”. I choć podejrzewam, że rootsowi puryści już dawno skreślili wokalistę w związku z jego ciągotami do dancehallu, to może jednak zaciekawi ich, że na albumie jest sporo grania na bębnach, a nawet klasyczna kompozycja nyabinghi – „Where Is The Black Man Rights?” Zresztą przez wielu obserwatorów Anthony B określany jest jako łącznik między roots a dancehallem.
Gościnnie na płycie pojawiają się Horace Andy, Lukie D i Chezidek, co też w jakiś sposób potwierdza teorię, że Anthony B jest swoistym pomostem między tym, co w reggae stare i nowe.
Jarek Hejenkowski