Bushman: Reggae znachor

0
1601

W przeciwieństwie do wielu gwiazd reggae, Dwight Duncan znany szerzej jako Bushman nigdy nie był wielkim miłośnikiem piłki nożnej. Paradoksalnie jednak to właśnie ten sport stał się furtką do jego muzycznej kariery. Gdy przyjrzeć mu się uważniej, zobaczymy więcej takich paradoksów. Rastamanem byli już jego rodzice, więc wiarę w boskość Hajle Sellesie wyniósł już z domu rodzinnego, gdy dla wielu jego kolegów była to oś konfliktu z rodziną. Na zdominowanym przez single rynku muzycznym Jamajka, stara się nagrywać albumy długogrające. Ciekawy rozmówca, jeden z filarów roots przełomu wieków, jedna z gwiazd 10. edycji Ostróda Reggae Festiwal.

Grzesiek ‘manfas’ Kuzka, Krzysiek Wysocki
15 sierpnia 2010, Ostróda Reggae Festiwal

 

Urodziłeś się w parafii św. Tomasza?

Tak, na wschodzie Jamajki.

Jak zacząłeś śpiewać?

Zaczęło się w kościele. Jamajka jest znana z tego, jest nawet zapis w Księdze rekordów Guinessa, że jest u nas najwięcej kościołów na milę kwadratową. Śpiewanie w kościele wywiera więc wielki wpływ, wielu artystów tam zaczynało.

Jedni jako twoją inspirację wymieniają Dennisa Browna, inni – Luciano. Jak sam to oceniasz?

Muzyka, jaką czuję, jaką wykonuję to manifestacja, wyrażenie Bushmana. Bushman to znachor, przynoszący lekarstwa każdego rodzaju. Słuchając mnie, możesz usłyszeć Luciano, który jest jedną z moich inspiracji. Możesz też usłyszeć Dennisa Browna, jak również Petera Tosha, który również wywarł na mnie duży wpływ. Dla mnie Bushman jest jak naczynie, kreujące, dające te lekarstwa ludziom kochającym muzykę. Dla mnie muzyka to strawa ducha, źródło życia, Rastafari!

Twoi rodzice są rasta, jednak część rodziny ze strony matki to chrześcijanie. Czy można mówić o konflikcie między chrześcijanami a rasta?

Nie jest to tak naprawdę konflikt, rodzice dali mi możliwość wyboru. Nie ma konfliktu między rasta a chrześcijanami, wszyscy szukają wszechmocnego źródła, wszechmocnej siły. Są różne imiona, filozofie i opinie. Człowiek może szukać Jah w krowie, może też szukać go w drugim człowieku, jakkolwiek. Korzeń jest ten sam – w rodzie króla Salomona, króla Dawida aż do Jego Wysokości Hajle Sellasje. Z tego samego rodu pochodzi Jezus Chrystus, różni ludzie mogą nazywać go różnie, ale to jest to samo źródło. Szukamy tej siły, więc nie ma konfliktu. Ja wybieram rasta, bo rasta to naprawdę zakorzenione uczucie i wibracja, którą czuję całą duszą, gdy duch przechodzi przez I&I, duch którego szukam, Rastafari!

Wychowałeś się w rodzinie rasta, jak wygląda dorastanie, dzieciństwo rasta?

Dla mnie to było po prostu normalne, wszystko co robią rasta, robiłem od dzieciństwa. Szacunek dla tych, którzy zostają rasta w późniejszym wieku, ale ja miałem to szczęście, że jestem rasta od dziecka. Od małego uczyłem się rasta, rasta wzrastało we mnie i co z tego wyszło? Bushman (śmiech). Rastafari!

Wracając do muzyki – twoja kariera rozpoczęła się w takich soundach jak Mellow Construction i King Majesty, gdzie śpiewałeś. Później byłeś też selectorem w Black Star Line. Potem chciałeś zostać djem. Jakie są role poszczególnych osób w sound systemie? Dlaczego zdecydowałeś się jednak śpiewać?

Dobrze jest grać muzykę – uczysz się więcej o artystach. Bycie wokalistą jest cudowne – przekaz przechodzi przeze mnie, bardziej dosłownie i lepiej. Zawsze też lubiłem nawijanie, bycie DJem. Jednak śpiewanie jest tym, co lubię najbardziej. Zawsze pozostanę wokalistą, bo z tego wszystkiego śpiewanie daje mi najwięcej przyjemności, to mój fach (śmiech).

fc-15-bushman-05

Za przełomowy moment twojej kariery można uznać spotkanie Steeliego, co doprowadziło do nagrania debiutanckiego LP. Poznaliście się w czasie meczu piłkarskiego?

To było Arrows, studio, gdzie nagrywane były dubplate’y. Obok był duży park, w którym graliśmy w piłkę wieczorami. Pewnego razu graliśmy, a muszę wam powiedzieć, że nigdy nie byłem dobrym piłkarzem (śmiech). Miałem wtedy korki na nogach. Gdy wybijałem piłkę, Steelie dostawał moimi butami i mówił ‘nie możesz grać w piłkę’ (śmiech). Odpowiedziałem, że nie przyszedłem grać w piłkę, ale by robić muzykę. Wtedy poprosił bym zaśpiewał i zanuciłem „Call the Hearse”. Wielu ludzi uważa, że ta piosenka promuje przemoc, ale tak nie jest. To był mój pierwszy hit. Zapytał, co jeszcze mam – usłyszał więc „Grow Your Natty”. Tak trafiłem do studia, które zwolnił Monster Shock. Wtedy nagrałem swoje pierwsze nagrania, po wspomnianych piosenkach zaczęliśmy nagrywać album „Nyah Man Chant”, niesamowity album. Pierwsze cięcie jest najgłębsze jak mówią (śmiech).

Gdy nagrywałeś debiutancki LP dla Steely & Cleevie, byłeś nieznanym artystą. W czasie pracy dla Jammy’ego miałeś już na koncie dobrze przyjęty album. Czym różni się podejście producentów do debiutantów i uznanych artystów?

Praca z Jammym była dużo prostsza, kiedy wiedzieliśmy, że pierwszy album był taki dobry. Opinie, które do mnie dotarły po debiucie od fanów, przyjaciół, dziennikarzy, całej rodziny muzycznej były świetne, to było pięć gwiazdek. Steelie & Cleevie to jak potomstwo Jammy’ego, oni wcześniej pracowali u niego. Praca u Kinga Jammy’ego, kiedy miałem już doświadczenie i byłem uznanym artystą, była dużo prostsza. „Total Commitment” było również dużym przebojem (artysta śpiewa fragmenty piosenek z drugiego albumu – „Fire Bun A Weak Heart”, „Worries and Problems”). Miło pracowało się z Jammym, to też świetne doświadczenie, bo Jammy dał mi więcej wolności. Wiedząc, że mam już doświadczenie studyjne, pozwalał mi w większym stopniu wyrazić się. Dobre wibracje.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że zabierając się do pracy z Jammym, nie chciałeś już nagrywać tylko singli, a cały album jako coś więcej, projekt. Jamajski przemysł muzyczny stoi jednak singlami, dlaczego?

Album to projekt, daje ludziom wgląd w artystę, z czego jest stworzony, o czym myśli – jego przemyślenia i medytacje. To grupa piosenek zebranych i pokazujących ludziom sposób życia. Ludzie mogą się do nich odnieść. To, co jest napisane na tylnej okładce też dużo mówi, komentarze artysty. Tak naprawdę rozpocząłem jako artysta nagrywający albumy i nagrywając z Jammym chciałem, żeby tak pozostało. Gdy trafiłem do niego powiedziałem mu, że chcę przygotować cały projekt, nie tylko kilka czterdziestek piątek. Dla mnie single jak diabelska sfora, rozpraszają się. Wypuszczasz je i każdy jest oddzielnie. Natomiast album pozostaje razem, to koncepcja.

LP „A Better Place” został nagrany w UK dla Stingray Records. Czym różni się podejście do reggae na obu wyspach?

To różne doświadczenia, nawet klimat jest inny. W czasie, gdy nagrywałem, była zima. Widujesz wtedy mniej ludzi, ludzie w zimę tyle nie wychodzą. To powoduje, że jest w I&I więcej medytacji – nie widzę tylu ludzi, skupiam się więc na sobie. Ten album, w moim odczuciu, został wyprodukowany za szybko. Czternaście dni zajęło nagranie wokali do wszystkich utworów. Chciałem jeszcze popracować nad nim, ale już się nie udało. Gdy byłem na Jamajce, okazało się, że album już wyszedł, nie miałem świadomości, że miał zostać wydany przez wytwórnię Artists Only. W sumie album został wydany dwa razy – i to jest coś, co mi się nie podoba. Producenci sprzedali licencję Jet Starowi, firma ta zmieniła nazwę z „A Better Place” na „My Meditation” i wydała go ponownie. Uważam, że to niesprawiedliwe dla moich fanów, osób wspierających mnie. Oni mogli kupić ten album myśląc, że to moje nowe nagrania, a okazało się, że dodano dwa nagrania i zmieniono tytuł. Bardzo mi się to nie podobało. Chciałbym przeprosić wszystkich moich fanów i przyjaciół za ten album, za tą historię z tą samą zawartością w nowym opakowaniu. To głupie, nie chcę tak pracować w przyszłości, chcę się zabezpieczyć przed takimi rzeczami. Fani zasługują na więcej. Rastafari!

fc-15-bushman-01

Czy zgodzisz się, że muzyka roots ma się dziś najlepiej w Europie?

Trafiłeś w sedno – nigdy nie widziałem więcej ludzi zainteresowanych roots niż w Europie. Muszę co prawda przyznać, że ciągle jeszcze nie byłem w Afryce, nie udało mi się to przez 15 lat mojej kariery. Europejczycy są bardzo cierpliwi i poważni, gdy chodzi o muzykę której słuchają. Chodzi o sposób w jaki z nią obcują, w jaki ją doceniają, co widzę każdego dnia grając dla nich. To ludzie, którzy akceptują mój styl muzyczny, dla nich gram. Jak mawiamy na Jamajce za Biblią „A kto słyszy, niech powie: Przyjdź!”.

W swoich utworach często poruszasz kwestie edukacji – czym różni się wiedza ze szkoły od życiowego doświadczenia? Na czym skupiasz się w swoich utworach?

Gdy uczysz dziecko alfabetu wymawiając po prostu litery, zajmie Ci to może trzy miesiące. Gdy zaśpiewasz – możesz sprawić, że dziecko w ciągu dnia nauczy się alfabetu i go zaśpiewa. Muzyka ma wielki wpływ na każde żyjące stworzenie – psa, kota, ptaka, komara… Muzyka ma ogromny wpływ. Jeśli dziecko nie potrafi czytać i pisać, muzyka może je uczyć. Muzyka jest więc największym narzędziem edukacyjnym na świecie. Musimy być więc ostrożni, zwracać uwagę na to, co mówimy, co przekazujemy przez muzykę. Muzyka mówi jednym językiem.

Od debiutu do „Signs” z 2004 roku wydawałeś nowy album niemal co roku. Potem miałeś cztery lata przerwy, czym zajmowałeś się w tym czasie?

„Signs” to album, na którym wizja staje się rzeczywistością. Chciałem mieć album nagrany z własnym zespołem, Grassroot Band – jego muzycy grają teraz w różnych składach. Miałem okazję nagrać ten album, ale nigdy nie miałem okazji, żeby grać pojechać ze swoim zespołem w tournee. Dobrze jest mieć wokół siebie ludzi, którzy mają jedną wizję. Dla mnie granie tylko z backing bandem to za mało. Kluczem jest, moim zdaniem, posiadanie zespołu. Ludzi z którymi żyjesz, jesz, pijesz. Twój problem to ich problem, a ich problem to twój problem. Dla mnie reggae to rytm serca, przebywanie razem. Nie wierzę, że jeden człowiek może zagrać riddim – bas i partie perkusji. Reggae nie z tego się wzięło. Reggae wzięło się z serca. Siedem, osiem, dziewięć osób spotykających się codziennie, grających razem – tego chcę. Cztery lata zajęło mi więc stworzenie mojej firmy Burning Bushes Music, dużo czasu zajęła mi też praca nad albumem w hołdzie Peterowi Toshowi. Album został nagrany już trzy lata temu, ale z powodu negocjacji wszystko się przedłuża. Chciałbym żeby z każdej sprzedanej kopii dolar lub dwa trafiały do fundacji Petera Tosha, żeby pieniądze trafiały tam też z każdego sprzedanego biletu z trasy, na której będę go promował, z każdego koncertu. Te wszystkie sprawy wymagały negocjacji, wydaje mi się, że dochodzimy już do finału i że w tegoroczną rocznicę urodzin Petera uda się go wydać. O wszystkie te sprawy prawne, tantiemy i tak dalej trzeba zadbać, żeby pewnego dnia można było w spokoju przejść na emeryturę. Nie wybieram się tam jeszcze, ale trzeba o to wszystko dbać. Pracuję też nad własnym albumem, zapewne w przyszłym roku wyda go moja firma, będzie nazywał się „Conquering Lion”. Bardzo chcielibyśmy, żeby płyta „Bushman Sings Bushdoctor” wyszła wcześniej. Wtedy wyjdzie „Conquering Lion”, nagrany w Tuff Gongu i moim małym domowym studio nagraniowym, gdzie powstały wokale. Natomiast Tuff Gong ma to brzmienie o które mi chodzi. Pracowaliśmy z Earlem Chinna Smithem, perkusistą Screedly, Ianem Coolmanem, Chrisem Meredithem. Nagraliśmy naprawdę dobre piosenki. Jestem już gotowy, miałem przerwę, nie chciałem być nadreprezentowany, nie chciałem zamęczyć ludzi sobą, ale teraz jestem gotowy! W przyszłości chciałbym też kupić sobie oprogramowanie Rosetta Stone do nauki języków obcych. Nawet jeśli nie będę śpiewał w innych językach, chciałbym grając w różnych miejscach móc powiedzieć coś ludziom w ich języku. Kocham, gdy w czasie koncertów ludzie są informowani i edukowani moim śpiewaniem, o to chodzi w mojej muzyce.

W swoich utworach często poruszałeś tematykę donów – „Rude Boy Life”, „Mr. Gunis”, „Gangster Life”. W ostatnim czasie na JA miały miejsce związane z ekstradycją Christophera ‘Dudusa’ Coke’a. Jak go postrzegasz?

W mieście mieszkają ludzie – „żołnierze”, którzy nauczyli się żyć przemocą. Są piosenki o życiu w getcie mówiące – jak żyjesz w getcie – karmisz jedno dziecko, inne głodzisz. Wielu młodych ludzi wyrasta wśród przemocy, przyjęło ją jako sposób na życie. Jest wiele korupcji w systemie politycznym, w rządzie i w systemie bezpieczeństwa – policji itd. Są takie sytuacje, że policja sprzedaje broń gangsterom, są też sytuacje, że politycy, rząd sprowadzają broń dla gangsterów, żeby służyli partiom. Działa zasada dziel i rządź. Jeśli są dwa kolory – czerwony i zielony, jest podział. Dudus Coke wyrósł ponad te kolory, ponad te podziały. Sprawił, że ludzie mieli co jeść, a gdy masz co jeść, podziały partyjne nie mają znaczenia. Dudus wyrósł ponad podział JLP – PNP. W ten sposób stał się potężniejszy od przywódców partyjnych, bo oni mają wpływ tylko na swoje partie. Dlatego też musieli go zniszczyć. Tak to widzę – stał się zbyt duży, dlatego też wezwano na pomoc światowego policjanta – Stany Zjednoczone. Jest bowiem konflikt interesów, gdy Narody Zjednoczone mają swoją siedzibę w Nowym Jorku. Mówię jak to widzę, to nie musi być opinia nikogo więcej, to mój pogląd.

Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 15.

DODAJ KOMENTARZ