Chilli Crew “A ty”
(Catch Them Live, 2017)
Jeśli zamysł był taki, aby na początku było zdziwienie, to się udało. Otwierający album “Kwiat” to popowa kompozycja, która spokojnie “ukryłaby się” na playliście każdej komercyjnej stacji.
Także kolejne piosenki były takie, że nie można było się do nich przyczepić, ale jednocześnie czegoś im brakowało – ładnie zagrane, ślicznie zaśpiewane, ale ta mieszanka soulu, funky oraz popu nie była tak wyrazista, jakbym oczekiwał.
W połowie płyty pomyślałem sobie, że oto doczekaliśmy się polskiego Jamiroquai. Bardzo lubię tę formację, a to co zaoferowało na debiutanckim albumie Chilli Crew wręcz prosi się do takich porównań.
Bardzo mi się podoba, że Martyna Baranowska śpiewa po polsku. To, jak śpiewa, bardzo ładnie współbrzmi z muzyką i nawet przez chwilę zastanawiałem się, czy kompozycje nie są tworzone za bardzo “pod” jej wokal. Z kolei jako autorka tekstów Martyna musi na pewno popracować.
Ten zespół był już od kilku lat traktowany jako spora nadzieja krajowego reggae. Do ostatecznej weryfikacji tych przymiarek brakowało najważniejszego – debiutanckiej płyty, która miała dać odpowiedź na pytanie, czy nie były to zbyt wysokie aspiracje.
Okazuje się, że odpowiedź nie może być jednoznaczna. Jeśli chodzi o umiejętności kompozytorsko-aranżacyjne, Chilli Crew nie brakuje do wysokiego poziomu wiele. Problem w tym, że debiutancki album wydaje się celowo przekombinowany. Tak jakby muzykom zależało nie tylko na tworzeniu fajnych piosenek, ale również przekonaniu innych artystów, że oni sporo potrafią. I na tym celu niepotrzebnie za bardzo się skupili.
Przecież tam nie ma ani grama reggae 😉
Płyta bardzo fajna i w wielu rzeczach się zgadzamy 🙂