Deer: Raggamuffin biznes

0
1881

Każde pojawienie się Deera w Polsce kończy się najczęściej zamieszaniem i jest tak intensywnym przeżyciem, że kolejne dni trzeba je odchorowywać. Co jakiś czas wpada na gościnne występy, prezentuje na scenie i poza nią swoje raggamuffin, a potem, jak gdyby nigdy nic, wraca do Anglii. Ale wkrótce będzie go więcej, bo choć permanentnie nie ma czasu, to nie narzeka na brak pomysłów i nagrywa nowe numery.

Łukasz Rynka
fot. Monika Kościuszko

 

Od jakiegoś czasu nie ma cię w ojczyźnie, przesiadujesz na Wyspach. Co tam robisz?
Życiowe raggamuffin. Zająłem się swoim biznesem. Tak, jak to zawsze lubiłem – stracić trochę pieniędzy. Więcej zachodu niż dochodu. W samochody wszedłem, montuję gaz do starych Land Roverów z ’83 albo do nowych Bentleyów z ’06 z sześciolitrowym silnikiem. I tyle. Siedzę tam, rozwijam ten swój garaż… i zapuszczam brodę.

Jakiś czas temu rozkręcałeś dyskotekę w Rykach. Jak to z nią było?
Wpadłem oczywiście na pomysł, że otworzę sobie dyskotekę w Rykach i będzie fajnie. Znalazłem lokal w starej masarni. Zgłosiłem się do GS-u, do pana Bryzka, straszny ch… pokroju Laty (śmiech). Pozdrawiam! Wynająłem tę masarnię, pomalowałem w jakieś wzory, kupiłem cztery głośniki z Allegro, stół masarski zamiast didżejki no i coś tam się działo. Kilka koncertów zrobiłem…

I ludzie do „Masarni” przychodzili?
Na koncerty przychodzili, zawsze był komplet. Jakieś Farben Lehre, Cinq G, Vavamuffin, Akurat, jakieś metalowe… Wtopy też były oczywiście sromotne, z jakimś tam składem z Lublina, Dęblina, nawet nie pamiętam… Disco polo też było. No i wpadłem na pomysł, żeby ściągnąć Dr. Ring Dinga. Siedziałem akurat u Radeckiego, sąsiada z Parafii i słuchaliśmy Ring Dinga. Wysłałem emaila i dostałem odpowiedź, że spoko, no i wtedy się przestraszyłem, że w Rykach będzie ciężko i nikt nie przyjedzie. Nie chciałem tego zrobić Ring Dingowi. Sprzedałem temat Matysowi i Luckowi i oni to pociągnęli i teraz mamy „Polish Vodka” (śmiech). Pamiętam jeszcze, że Ring Ding poprosił, żeby mu załatwić płytę Jacka Bończyka, gdzie ten śpiewa francuskie piosenki. Czy dostał nie wiem – Lucka trzeba by zapytać. Ogólnie tam jest mało ludzi i to się rozbijało na trzy kluby, opłaty itd. zjadają człowieka, ale dobrze było. Przez rok jakoś sobie tam radziłem.

A mięsem nie śmierdziało?
Nie, trochę na początku kiełbasianą wędzarnią, bo sala barowa była tam, gdzie wędzarnia kiedyś, więc wszystko było uwędzone. Ale potem przestało, później śmierdziało piwem.

Dobrze ci w Anglii?
Dobrze, niedobrze jak to w życiu. Najważniejsze, że robię to, co lubię, rozwijam jakieś swoje rzeczy.

Śpiewasz tam? Zajmujesz się muzyką?
Czasami chodzę na imprezy i czasami śpiewam na nich.

Z kim występujesz?
Ja ich nie pamiętam w większości nigdy, bo tylko „śpiewam”, a nie występuję. Lokalne składy, np. CounterAction Soundsystem… Mam znajomego – Topsa z Wrocławia – i on chodzi na każdą jedną imprezę i czasem się z nim zabieram. Chodzę na Aba Shanti, Blood Shanti i te wszystkie soundsystemy, Rodigany, Irrationy i tego typu rzeczy. Zorganizowałem też ze dwie czy trzy imprezy. Freddie McGregor był, ale nie byłem, John Holt będzie – może się przejdę. Pewnie na pewno.

A imprez w Polsce ci nie brakuje?
No trochę mi brakuje. Jak tu przyjeżdżam, to się czuję jak wypuszczony z klatki, zwłaszcza na Dancehall Masakrze. Jak lecę do Polski, to samolot mam w poniedziałek, środę lub piątek i zawsze wybieram lot w środę (śmiech). Masakra na dzień dobry. Chłopaki wiedzą jaki jestem ciężki w kontakcie wtedy. Pozdrawiam Dancehall Masakrę!

W Płocku też popisy dawałeś.
Bo to tak jest, że jak coś siedzi w człowieku, to raz w roku musi to z siebie gdzieś wyrzucić. Padło na Płock. Potem się robi z tego zamieszanie, nie można się powstrzymać… (śmiech)

Ale ostatnio jak wpadasz do Polski to bywasz też w studiu i nagrywasz nowe rzeczy.
Stwierdziłem, że już ten czas nastał i muszę zrobić to, co powinno być zrobione.

Będzie płyta?
Płyta raczej nie. Nie mam ciśnienia na płytę. Skupię się na wydawaniu pojedynczych kawałków. Nie mam do niej głowy, trwałoby to za długo. Chyba, że przyjadę na dwa-trzy miesiące do Polski, zaszyję się gdzieś i będę robił płytę, ale nie widzę tego. Jak mi wpada do głowy jakiś pomysł, to ciągnę to dalej.

Kawałki utrzymane będą w stylu nowego dancehallu, czy bardziej klasyczne raggamuffin?
Jeden będzie całkiem nowy, w nowym stylu, czy to dancehall jest czy coś… Tak to wygląda, że zadzwoniłem do Olo Mothashippa i pytam, czy mi wyprodukuje numery, on że nie ma problemu. Riddimy zrobi? Zrobi. Więc jakieś riddimy, co mi chodzą po głowie wysłałem mu, żeby się tym zainspirował i tak to. No i w jednym kawałku chciałem dać tego autotune’a, tak dużo, żeby więcej się nie dało, żeby było duże stężenie. Nigdy nie używałem, więc stwierdziłem, że trzeba użyć i zobaczyć jak to wyjdzie. Nie boję się żadnych konwencji. Jestem bardzo zadowolony jak to Olek zrobił. Świetnie się z nim pracuje – robi za ciebie 85 procent pracy. Może jeszcze z jeden, dwa kawałki z nim nagram, a potem chciałbym z kimś innym, bo jak wiadomo, co producent, to ma inne pomysły. Następny numer to „Raggamuffin 2011”, czyli raggamuffin – to, co lubię najbardziej. Pierwsza zwrotka starsza, druga nowsza, na szybko bo człowiek czasu nie ma, siada i pisze kawałek tyle, ile trwa riddim. Po prostu raggamuffin.

Same MP3 czy siódemki?
Myślałem o siódemkach, rozmawiałem z kilkoma osobami i wszyscy mówią, że nie ma sensu. Nikt tego nie kupi i będą zalegać. Może wytnę to sobie dla siebie, albo bardzo mały kolekcjonerski nakładzik dla siebie. Marek z Dreadsquadu otwiera sublabel Soulfly z polskimi artystami i tam to ma się pojawić, jako pierwszy singiel w MP3.

Może będzie przebój, jak „Witamy w Polsce”.
No może. Zaskoczyło mnie, że „Witamy w Polsce” okazał się „przebojem”. Bartek Muracki rzucił hasło na Reggaenecie: kto nagra na rytmie World Jam? Poszedłem do letniej kuchni na wsi, gdzie zrobiłem takie swoje studio „Letnia Kuchnia”, nagrywałem na shure’a do szafy, kleiłem to na Acidzie, w ogóle się na tym nie znam. Jak się wsłuchać, to jest takich różnych baboli w tym kawałku. Nie trzeba się wsłuchiwać właściwie, bo tam wszystko jest nie tak. Można było poczekać i nagrać to lepiej, ale w ogóle wtedy nie myślałem o tym. Jak coś mnie nachodziło to nagrywałem, jak ktoś mnie o coś poprosił. Jeszcze kilka osób jest na mnie złych za zaległe dubplate’y. I tak to jest.

Koledzy z Tiszteletu dzwonią czasami i mówią, że tęsknią?
Wierzę, że tęsknią. Z Luckiem czasami rozmawiam, ale on wie, że jest mała szansa żebym gdzieś przyjechał, czasami robię im niespodzianki. W Płocku w zeszłym roku się pojawiłem właśnie na zaproszenie Lucka i Awioma z Jam Vibez, którego jestem ósmym pasażerem. Czasami na facebooku ktoś się do mnie odezwie z Polski żebym przyjechał, ale co ja mogę powiedzieć? Nie mam kiedy, z tym garażem mam dużo zamieszania. Skupiłem się na pracy i teraz na wypuszczaniu numerów. Mam już pomysły na następne. Dzięki Awiom.

Ty chyba w ogóle lubisz mięso i klimat hodowlany. Tu masarnia, tam ryczą krowy, wnyki zastawiane na dzikie świnie. Wystarczy posłuchać „Mojej Sielanki”…
No tak, taki klimat z Parafianki: świniobicie, pole, las, łąka, wieś… W ogóle fragment pierwszej zwrotki do „Mojej Sielanki” powstał w 1996, może 1997 roku, kiedy mieliśmy taki skład hip-hopowy Psia Kość. W kawałku „Pamiętam” z Juniorem Stressem, moja druga zwrotka też jest z Psiej Kości.

Nagraliście coś z Psią Kością?
Nagraliśmy! Nagraliśmy kilka rzeczy, ale to była amatorka totalna, nawet nie wiem, gdzie to jest. Szkoda… To były dobre klimaty, nie powiem. Teksty były srogie, pewnie nigdzie by teraz nie przeszły. Albo by były kultowe.

W Psiej Kości działałeś z kumplami z Parafianki?
Z jednym. Nazywał się Jari. Robił bity i też pisał teksty. Nagrywaliśmy to sami na starych wieżach. Jego bracia mieli zespół weselny, więc mieliśmy dostęp do jakiegoś sprzętu. I tak się bawiliśmy

A imprezy grywaliście?
Grywaliśmy. W Rykach, w Puławach, w Parafii, Skrudkach, Borysowie. Graliśmy support przed Paktofoniką. Rytmy były masakryczne, ze dwa chciałbym przywrócić, jakby ktoś mi je zrobił. Chyba muszę Olkowi podesłać… Był też hymn Psiej Kości (śmiech), bujaliśmy się ładą 2107 po wsiach, po dyskotekach. To były czasy pierwszego Kalibra, Kazika Na Żywo, Wzgórza Ya Pa 3, Westbama i Dr Motte.

Miałeś też epizod z freestylem.
To były jaja. Miałem w Rykach takich znajomych: Laszlo, Bany, Czarny. Nazywali się Rejon 4 – to był ich skład. Jechali typowy, osiedlowy hip-hop. My byliśmy dla nich wynalazki z głupimi tekstami, ale ich przejąłem w pewnym momencie, rozjebałem im ten soundsystem (śmiech). Jeszcze przed „Masarnią”, w ryckich „klubach” robiłem imprezy, rozpropagowałem trochę reggae. No i oni mnie zabrali na Wielką Bitwę Warszawską. Bany był tam zapisany, miał tam występować. Zaczyna się ten cały konkurs, ja już trochę wypiłem i zaczęli mnie podpuszczać: Idź, idź! Ponawijasz. Ja mówię, że nigdzie nie idę, bo tu trzeba było się zapisać wcześniej itd. W pewnym momencie zapowiadają ze sceny, że ma nawijać Kurak ze Świdnicy. „Gdzie jest Kurak ze Świdnicy? Nie ma Kuraka ze Świdnicy…” Ja mówię: jestem! (śmiech). Wszedłem na scenę jako Kurak ze Świdnicy. Trochę tam namieszałem, doszedłem do ćwierćfinałów, ale już później stres mnie złapał, zabrnęło to za daleko. Przeszedłem jedną rundę, drugą, potem czekali już Diox, Proceente… i ja pośród nich zostałem. Pojechałem już wtedy na maksa jakimś darciem japy na chama i odpadłem. Ale były później recenzje na hip-hop.pl i w „Gazecie Wyborczej”, że Kurak ze Świdnicy zaznaczył się bardzo dobrze. Spytaj Himola, on chyba był na tej imprezie (śmiech). Ale sam widzisz, tu już jakieś kury weszły. Wszystko koło wsi się kręci… A później zapomniałem jak się freestajluje. Człowiek ze stresu nie myśli o tym, a to trzeba się uwolnić żeby freestajl był free. Jak się nie praktykuje, to się wszystko zapomina. Teraz to tylko kawałki nagrać raz na jakiś czas, wymyślić jakiś głupi tekst. Próbowałem jakieś mądre, ale to trzeba siedzieć nad tym, nie ma czasu, zresztą mi się nie chce. Niech ktoś inny to robi.

A słuchasz nowych rzeczy, które się pojawiają w reggae i dancehallu?
Bardzo mało. Najczęściej w samochodzie, gdzie mam kilka mixtape’ów. Są dobre rzeczy, które mi się podobają, ale za dużo tego wszystkiego jest. Głównie korzystam z tego, co ktoś mi poleci. Samemu rzadko coś znajdę. No nie ma czasu… (śmiech). Mam teraz wymówkę na wszystko.

Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 17.

DODAJ KOMENTARZ