Everton Blender: W zgodzie z naturą

0
1243

Lata 90. to czas dominacji dancehallu, muzyki lżejszej, bliższej ziemi. Jednak w ich połowie do głosu ponownie dochodzi nurt roots & culture, którego reprezentantem jest nasz rozmówca. Jak sam mówi, żyć należy bliżej Ziemi, w zgodzie z naturą. O duchowych aspektach swojej twórczości oraz swojej historii opowiedział nam przed koncertem w Ostródzie.

Grzegorz ‚manfas’ Kuzka i Krzysiek Wysocki

 

Urodziłeś się w parafii Clarendon, ale dorastałeś w Kington przy Maxfield Avenue, przy której mieściło się też słynne studio Channel One. Byłeś tam kiedyś, spotykałeś muzyków nagrywających w Channel One?
Ya man, kręciliśmy się przy Channel One, widzieliśmy  Sly’a i Robbiego, którzy tam przychodzili na sesje, Leroya Smarta, Tabby’ego Diamonda, wielkich perkusistów Horsemoutha i Santa Davisa, Dillingera – wtedy wielu artystów nosiło pseudonimy filmowe, był Frank Nero, Lee Van Cliff.

To właśnie dorastanie w sąsiedztwie tego studia było inspiracją do rozpoczęcia śpiewania?
Niezupełnie tak, zacząłem śpiewać już w wieku 6 lat. Pochodzę z uzdolnionej muzycznie rodziny, śpiewanie miałem w krwi, moja ciotka i babcia śpiewały w chórze w katolickim kościele, miały piękne, melodyjne głosy.

Karierę w świecie reggae zacząłeś od sound systemów?
Tak, zaczynałem na sesjach soundsystemowcyh. Pierwszy sound z jakim zaczynałem, nazywał się Mister B, a może Mister D, śpiewałem też z soundem Aqua, Papa Leo, Papa Roots, czasami dla Emperor Faith. Nagrałem wtedy kilka piosenek, po czym przeniosłem się z Kingston na wieś i wkrótce po tym spotkałem człowieka, który prowadził sound Destiny w Mandaville. Ten sound wcześniej działał w Anglii pod nazwą Stereograph, kiedy przenieśli się na Jamajkę, zmienili nazwę na Destiny. Zacząłem z nimi ściślej współpracować i spotykać wielu ludzi, takich jak Tony Rebel, Garnett Silk, kiedy jeszcze występował jako Bimbo. Takie są moje początki.

Zacząłeś nagrywać jeszcze podczas pierwszego pobytu w Kingston, jednak nie trwało to długo…
Tak naprawdę życie w Kingston dla młodego chłopaka było ciągłą walką. Musiałeś mieć wewnętrzną siłę, aby nie wplątać się w pewne sprawy i przetrwać. Jeśli wiesz, że pewnego dnia chcesz założyć rodzinę, mieć dzieci, to łatwiej ci przez to przejść. Wokół było pełno broni, nie chciałem tak żyć, nagrałem więc piosenkę „Where Is Love”, a potem następną „Want A Jumbojet”. To był rok 1979, nagrałem ją dla Harry’ego J. W 1980 wyjechałem na wieś. Nie chciałem uczestniczyć w tym co się działo w Kingston. Osiedliłem się w Clarendon. Chodziłem na wzgórza, zacząłem obchodzić sabat, medytować, zapuszczać dready. Wtedy powstała piosenka „Create A Sound”. Wzniosłem się na bardziej duchowy poziom i znów zacząłem nagrywać dla różnych labeli. Nauczyłem się miłości do natury, bowiem cokolwiek człowiek czyni matce naturze, to do niego wraca. Jeśli ludzie działają przeciw niej, wówczas ona zsyła klęski żywiołowe, cyklony. Wystarczy chwila i człowieka nie ma. Musimy żyć w zgodzie z naturą, mieć z nią pozytywny kontakt – to jest też przekaz reggae. Musimy nieść pozytywne przesłanie, aby ludzie, którzy są pogrążeni w smutku czy stresie wzmocnili się duchowo.

Wzmocniony duchowo powróciłeś do Kingston…
Wróciłem tam w 1985. Wszyscy mówili – hej chłopcze, dobrze cię znowu widzieć, kochamy cię – i tak dalej. Po powrocie pracowałem chwilę jako malarz, a potem wróciłem do muzyki i nagrałem „Ba Ba Black Sheep”. Chwilę później nagrałem „Create A Sound”, piosenkę, która uczyniła mnie rozpoznawalnym. Potem była „Down In The Ghetto”, numer o rudeboyach. Zarzucano mi wtedy, że wspieram przestępców. Ja ich nie wspierałem, to była piosenka o rzeczywistości życia w getcie.

Czy myślisz, że młodzi artyści sceny dancehall przyczyniają się do rozpowszechniania przemocy w jamajskich miastach?
Cóż, są tacy artyści, którym się to podoba. Ale ludzie mają swój rozum, ludzie nie są głupcami. Wiedzą, że droga przemocy doprowadzi cię do trumny albo do szpitala. Trzeba iść drogą życia i tego się trzymać. Zwykli ludzie żyją w realnym świecie, nie tak jak niektórzy DJ-e żyjący w świecie wyimaginowanym. Ale tak nie da się żyć. Jah stworzył świat dla nas wszystkich. Musimy żyć razem w zgodzie. Ja rozumiem, że są w życiu człowieka sytuacje dramatyczne, stresujące – masz rachunki do zapłacenia, musisz posłać dziecko do szkoły, bank patrzy na ciebie podejrzliwie, chcą ci odebrać samochód – wtedy pytasz sam siebie – jak dalej żyć, co robić? Musisz być silny, umieć dawać sobie radę. Wyprostować wszystkie nerwowe sytuacje. Dobrze jest oddać się medytacji, wsłuchać w vibe. Nie poddawać się, bo kiedy się poddajesz wówczas na pewno sobie nie poradzisz. Czasem przychodzi ktoś i woła – Blender, przychodzę w pewnej sprawie! – i wiesz, że chodzi o pieniądze – wtedy czujesz, że musisz się trzymać, że Jah wystawia Cię na próbę. Ja zastanawiam się zawsze w takiej sytuacji, czy wybór jakiego dokonuję jest właściwy, czy robię dobrze? Trzeba być mądrym i przewidującym, to jest właśnie to, co chcę przekazać ludziom za pomocą muzyki.

Numer „Lift Up Your Head” stał się hitem. Czy popularność tej piosenki nadała rozpędu twojej karierze?
Tak, ale pierwszą piosenką, dzięki której ludzie zaczęli mnie rozpoznawać było „Create A Sound”. Dopiero potem pojawił się „Family Man”, który również uczynił mnie bardziej znanym. Potem było „Blend Dem” i „Blow Your Nose” oraz kolejne „World Corruption”, „I Love Jah”. Dopiero po tym wszystkim był „Family Man”. Piosenka o tym, że wciąż popadasz w długi, są ludzie, którym nie podoba się to kim jesteś. Próbują cię wygryźć, ale dzięki sile Wszechmogącego znajdujemy inną dobrą drogę. Jah chroni nas swą mocą. Kiedy ludzie mówią, że są straceni, zgubieni w życiu, muszą uświadomić sobie, że Jah zawsze jest dla nas i ochroni swoje owieczki. Nie ważne czy jesteś czarny czy biały, jeśli żyjesz w zgodzie z Ojcem i z naturą możesz liczyć na jego pomoc. Natura podpowiada ci co robić – czasem słyszysz wewnętrzny głos, który mówi – nie przechodź przez te drzwi, otwórz następne! Wtedy idziesz dalej. Czasem z góry wiesz, przez które drzwi należy przejść. A zdarzają się i takie sytuacje, kiedy najlepszym wyjściem jest wyjście przez komin, taki zupełnie nowy styl. Ważne jednak, by wydostać się z klatki. To są właśnie kwestie, które rozstrzygasz dzięki medytacji, to jest właśnie rasta. Tego nie można się nauczyć ani wytłumaczyć. To wyższy duchowy poziom, który nie daje się kontrolować.

Mówiłeś, że na początku swojej kariery poznałeś Garnetta Silka. Jak go wspominasz?
Tak, Garnetta pamiętam doskonale z tamtych czasów, gdyż to on był pierwszym, który wziął mnie pod swoje skrzydła i zaczął promować. To on powiedział ludziom kim jest Everton Blender. Garnett przedstawił mnie Richardo „Bello” Bellowi, dla którego zacząłem nagrywać. Wiele zawdzięczam Garnettowi i zawsze będę go wspominał i dobrze o nim myślał. Wielką stratą była jego śmierć. Ale my dziękujmy za dar istnienia nas samych i naszych bliskich, wciąż tu jesteśmy. Dzięki muzyce możemy pokonywać wielkie odległości. Ja sam słucham wielu artystów – białych, żółtych, którzy grają muzykę korzeni. I cieszę się kiedy oni czerpią z reggae, bo dzięki temu ono stale się rozwija.
– Wielu artystów z Jamajki, z którymi rozmawialiśmy, uważa, że obecnie Europa jest lepszym miejscem dla roots reggae niż Jamajka. Jaka jest twoja opinia na ten temat?
– Jak dla mnie Europa jest atrakcyjnym miejscem dla artystów reggae z Jamajki. Wielu z nich chętnie przyjeżdża tutaj by prezentować swoje show. Z tym, że na jednych imprezach zobaczysz Evertona Bendera, Luciano, Admirala Tibbetta, Warrior Kinga, Abyssinians, Burning Speara, Steel Pulse, a na zupełnie innych Beenie Mana, Bounty Killera, Capletona, Sizzlę, Mavado czy Vybz Kartela. Prawda jest taka, że rzadko występujemy razem. Przypadki dotyczą głównie młodszych wykonawców. Przyznaję, że istnieje podział na imprezy „cultural” i „skettel”. Ludzie lubią po prostu różne rzeczy. Jednak ci, którzy przychodzą na „culture”, ci którzy stoją i słuchają solidnego reggae, to są silni ludzie. Czasem kiedy śpiewam świetną piosenkę a tłum wyje, to mam ochotę uciec ze sceny. Ale na ogół czuję szacunek publiczności, ludzie wiedzą, że jestem prawdziwy, w tym co robię. Najgorszą sytuacją jest, kiedy ludzie nie wiedzą, kim jest Everton Bender. Wtedy nie są w stanie odbierać mojej muzyki na wysokim poziomie.

Przyjechałeś do Ostródy ze swoją córką Ishą, która też śpiewa…
Tak, usłyszycie ją później dzisiejszego wieczora będzie otwierać mój występ. Nigdy nie porzuciłem swojej rodziny, tak jak robi to wielu. Wciąż słyszy się, że jakiś getto-man płodzi dzieci to tu to tam. Później dzieci te cierpią. Ja zawsze dbałem o swoją rodzinę. To właśnie dlatego powstał utwór „Family Man”, czy inne, jak „Blow Your Nose”, „Lift Up Your Head”, „Ghetto People Song”, traktujące o podobnych kwestiach. Chciałem przez nie pokazać, że należy dziękować za błogosławieństwo Jah dane nam przez nasze matki w chwili narodzin i później kiedy dorastamy i w końcu, gdy daje nam dzieci. Dziękujmy za to, kim dzisiaj jesteśmy, za wskazanie celów, które chcemy osiągać. Dziękujmy za wszystko co nam dane.

Tradycyjne pytanie na koniec – plany…
W tym momencie pracujemy nad nowym albumem, który czeka na wydanie od dłuższego czasu. W produkcji jest jeszcze jedna płyta. Poza tym w przygotowaniu jest także książka, którą piszę od czasów młodości, a która niedługo się ukaże.

Czy to będzie twoja biografia?
Tak, to będzie moja historia. Wspominam w niej stare czasy, kiedy chodziłem jeszcze do szkoły, i kiedy nikt nie wiedział, że będzie kiedyś rasta. W czasach gdy byłem młody, wokół mnie też było mnóstwo różnych wibracji. Pamiętam jak łobuzy wymuszali pieniądze koło kościoła, dzieciaki były okradane w szkole. Zdarzały się pobicia. Chodziłem wtedy do Greenwich Primary School w Spanish Town. Na szczęście Jah nas wtedy chronił. Dzisiaj wiemy co może się wydarzyć i modlimy się za nasze dzieci, tak jak nasi rodzice modlili się za nas. Życzymy sukcesów i mamy nadzieję, że coś osiągną w przyszłym życiu i nie skończą w więzieniu. Zawsze pozytywnie myślałem o młodzieży, dlatego staram się śpiewać dobre pieśni, by wesprzeć młodych ludzi, by ich zmotywować. Za moich czasów byliśmy bardzo pomysłowi, umieliśmy robić różne rzeczy np. ze skorupy orzecha kokosowego, potrafiliśmy rysować, robić guziki i mieliśmy masę umiejętności.

Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 17.

DODAJ KOMENTARZ