Gedeon Jerubbaal

0
13621

Gdyby w latach 80. wskazać najbardziej popularny polski zespół reggae, laicy bez wahania wskazaliby poznańską grupę, a to ze względu na charakterystyczny teledysk. Gdyby jednak w tym samym czasie zapytać muzyków formacji o najbardziej nieszczęśliwy polski zespół, oni wskazaliby bez wahania… siebie. Bo nie udało im się wydać płyty.

W połowie lat. 80 najpopularniejszym polskim programem rozrywkowym był telewizyjny „Jarmark”. Tworzyli go zajmujący się odpowiednio muzyką, konkursami i sportem Krzysztof Szewczyk, Wojciech Pijanowski i Włodzimierz Zientarski. Dziś na ich wyczyny patrzylibyśmy z politowaniem, ale wtedy kilka głupawych skeczy oraz zagraniczne teledyski i obrazki sportowe były dla Polaków żyjących w świecie dwóch krajowych, nudnych kanałów telewizyjnych szczytem marzeń. Dlatego „Jarmark” oglądali wszyscy, bo był to powiem zachodu, nazywanego przez spoconych panów w garniturach i w okularach-musztardówkach „zgniłym”, ale przez zwykłych ludzi bardzo pożądanym.

Właśnie w tym programie uwagę wielu przykuł teledysk zespołu o dziwnej nazwie – Gedeon Jerubbaal (nazwa nawiązuje do postaci biblijnej – dop. aut.). Na zaimprowizowanej lekcji w szkole wokalista w lokowanych włosach z tańczącymi uczennicami sprzeciwiał się demonicznemu nauczycielowi namawiając do „śpiewania i tańczenia”.

– Ściągnięto na plan tancerki, żeby było piękniej. Nikt nas nie pytał o zdanie, tylko zapytano, czy chcemy teledysk, czy nie. Teledysk zrobiono pod Wiesława Komasę, który był znanym poznańskim aktorem i grał takiego demonicznego profesora w teledysku. Intencją reżysera był przekaz typu: muzyka rozbija struktury, robi rewolucję. Biedny Komasa, nawet chyba nie wiedział, że reprezentował cały Babilon w naszym pierwszym klipie. Myśmy się czuli trochę jak w cyrku, ale ta cała maszynka była już tak rozkręcona, że doszliśmy do wniosku, że tego nie olejemy, bo to była nagroda za zwycięstwo w ogólnopolskim konkursie piosenki. My się tego kawałka wstydziliśmy. Został wybrany do promocji, bo był najprostszy i najgłupszy. Było dla nas problemem to, że ten utwór stał się naszym symbolem. Z kolei organizatorzy bywali często niezadowoleni, że nie gramy muzyki tego typu. Bo ten jeden kawałek graliśmy na końcu, aby zadowolić gawiedź na odpuście, czy imprezie tego typu. Na końcu i zazwyczaj tylko na żądanie – wspomina wokalista grupy, Krzysztof Ruciński.

gedeon-jerubbaal-02-z-fankami

Teledysk dał jednak zespołowi przepustkę do telewizyjnej i radiowej sławy („Śpiewaj i tańcz” znajdowało się nawet przez 6 tygodni na Liście Przebojów Trójki w 1985 r.) Grupa występowała w wielkich halach podczas tras koncertowych autorów programu „Jarmark”, bo nie był to tylko program telewizyjny, ale taka maszynka festyniarska do robienia pieniędzy przez konferansjerów.

Cała historia grupy zaczęła się, jak to wcześniej często bywało, od punka. Młodzi zbuntowani Krzysztof „Symeon Ruta” Ruciński i gitarzysta Mariusz Nowak grali wtedy w formacji RAF i pojechali na festiwal do Jarocina. Tam zobaczyli natchniony koncert Daab. Następnie wybrali się do Wrocławia do występ Misty In Roots i już wiedzieli, że to co chcą grać, to reggae.

Później poszło już z górki. W latach 1983-1988 Gedeon Jerubbaal zdążył zagrać około trzystu koncertów regularnie odwiedzając największe krajowe festiwale. Raz wyjechał też za granicę, do Bułgarii. – Jak organizatorzy zobaczyli, jacy ludzie do nich przyjechali, padł blady strach. Na ulicy ludzie dotykali naszych włosów, w dyskotece natomiast robiło się wokół nas kłębowisko. Podczas koncertu czuliśmy się jak Beatlesi w najlepszych czasach, a ciekawostką jest to, że publiczności nie wolno tam tańczyć. Jeśli ktoś wstanie z miejsca, jest wyprowadzany – wspominają muzycy.

O popularności świadczyć też może fakt, że Krzysztof Ruciński został zaproszony do nagrania piosenki będącej swego rodzaju odpowiedzią na światowy przebój „We Are the World” nagrany przez muzyków zagranicznych. Polska wersja nosiła tytuł „Stanie się cud”, a autorem niemal całego tekstu do niej był właśnie wokalista Gedeon Jerubbaal.

Borysewicz skomponował muzykę, a w hotelu trzeba było wymyślić słowa. Nikt się za to nie mógł zabrać, więc ja zacząłem coś pisać. Jak zobaczyli, że ja mam tekst gotowy, który się nawet podobał kompozytorowi, to zaraz było tak, że „czekaj, czekaj, musimy go przerobić, żeby się Piekarczyk załapał i Ostrowska” (wokaliści TSA i Lombard – dop. aut.). Że już nie wspomnę o profesjonalnym tekściarzu, którego trzeba było dopisać do piosenki, chociaż nikt go nigdy w ciągu twórczego tygodnia nie widział. Był przyjacielem Marka Piekarczyka. Tak działał polski rock. Ale – poza tym- atmosfera była całkiem fajna – wspomina wokalista, który dobrze wspomina ten powiew wielkiego świata oraz pierwsze w życiu jedzenie ślimaków.

gedeon-jerubbaal-01-koncert-w-klubie-trops

W międzyczasie w formacji pojawił się trębacz Ryszard Sarbak, którego instrument stał się bardzo szybko rozpoznawczym znakiem formacji. Był on już dojrzałym muzykiem i został dokoptowany przez wytwórnię jako „aranżer” – czyli człowiek, który naprawdę miał nie grać, ale czuwać nad młodymi ludźmi. Muzyka wzięła jednak górę i zaczął też występować.

Mimo bardzo wielu koncertów i sporej popularności spowodowanej przez telewizyjne teledyski (były też clipy do utworów Cichy brzeg” i „Fanti”) grupa nie mogła nagrać płyty. Dużą przeszkodą był fakt, że muzycy pochodzili z Poznania, a wszystkie wytwórnie płytowe miały siedzibę w Warszawie. Wyprawy do stolicy nie były tak skuteczne, jak systematyczne nękanie ówczesnych bossów rynku płytowego. Zapewne dlatego po kilka albumów wydały stołeczne Daab i Izrael, a żadnego wtedy Bakszysz, R.A.P. i właśnie Gedeon Jerubbaal.

– Patrzono na nas jak na przybyszów z prowincji. Stąd łatwiej było takim zespołom jak Daab czy Izrael, które były na miejscu, miały znajomych, znali choćby z widzenia tych ludzi, którzy podejmowali decyzje w Tonpressie, Pronicie, czy Polskich Nagraniach. To był naprawdę istotny element – ocenia Krzysztof Ruciński.

Grupa rozpadła się po jego wyjeździe do Kanady, w której mieszkała już matka jego ówczesnej żony. Drugą przyczyną był fakt zaginięcia w Londynie (producentem materiału miał być Adrian Sherwood z On-U-Sound) jedynej taśmy z czterema piosenkami zarejestrowanymi na maxi-singiel.

– Dostaliśmy zaproszenie, wywalczyliśmy wizy i pojechaliśmy. Ale jak już wyjechałem, to sobie powiedziałem, że nie chce mi się wracać. Byłem zmęczony. Bo my się nie oszczędzaliśmy. Na tych koncertach były non stop balangi. W jakimś sensie Kanada była więc odpoczynkiem. Poza tym żona w ciążę zaszła, a w tym kraju był marazm, nuda, penerstwo, rasizm – opowiada Ruciński.

W latach 90. i później zespół jednak reaktywował się na pojedyncze występy w Polsce, gdy muzycy wracali na wakacje do kraju (do Montrealu wyjechali też później Mariusz Nowak i Mariusz „Makaron” Wawrzyniak). Seria koncertów miała miejsce w 1995 r. oraz 1997-1999 i 2003 r. Z tych lat właśnie pochodzą nagrania na dwóch autorskich materiałach formacji – kasecie i płycie kompaktowej.

Latem 2007 r. muzycy odbyli małą trasę koncertową po polskich festiwalach z towarzyszącą formacją Inity Dub Mission. Występy te obrazuje film dołączony do magazynu Free Colours pod tytułem „It’s Never Too Late” autorstwa Jacka Zydorowicza.

Liderzy grupy – Krzysztof Ruciński, Mariusz Nowak i Mariusz „Makaron” Wawrzyniak – nadaj mieszkają w Montrealu. Ten ostatni wydał dwie płyty dubowe pod pseudonimem Makaron („From Poland to Dubland” i „Dubology”). Z kolei Krzysztof Ruciński napisał książkę „Moje trzy wina z Siulą” (Jirafa Roya, 2008), która jest zestawem opowiadań o nienazwanym zespole z lat 80., choć w treści ani razu nie pada nazwa Gedeon Jerubbaal.

Podstawowa dyskografia:

Śpiewaj i tańcz/Cichy brzeg (singiel winylowy, Tonpress, 1985)
Fanti/Senne terytoria (singiel winylowy, Tonpress, 1986)

Najstarsze przymierze 83-88 (kaseta, Mami, 1998)

Umrzesz niewolnikiem (płyta kompaktowa, Mami, 2004)

It’s Never Too Late (DVD, Zima, 2008)

W materiale wykorzystano fragmenty wywiadu z Krzysztofem Rucińskim we Free Colours nr 7

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułVavamuffin „Gra Gitara”
Następny artykułIzrael

DODAJ KOMENTARZ