Geraldo Pino & The Heartbeats
„Afro Soco Soul Live” (Soundway, LP, 2005 )
Gdy Geraldo Pino nagrał w końcu po 11 latach coverowania amerykańskich standardów soulowych swoją pierwszą płytę długogrającą z własnymi kompozycjami, dla Afryki był to szok na miarę stanięcia człowieka na księżycu. Dysponujący już wtedy idealnie zgranym bandem muzyków, ochrzczonym na tej sesji jako The Heartbeats 72, gwiazda ze Sierra Leone była w stanie bez problemu wykrzesać maksimum możliwości z aparatury nagraniowej studia EMI w Apapie. Jak słyszymy na płycie, poszło bez problemu.
Album nagrano na żywo (czyli na setkę) prawdopodobnie chcąc zachować energię koncertową bliską temu, co działo się na żywo i to udało się w stu procentach. Od pierwszej zapowiedzi konferansjera, po ostatni tune, dzieje się tutaj rzecz niesamowita – energia płynie w przestrzeni. Powiem szczerze, że dla mnie samego pierwsze odsłuchanie tej płyty było wielkim krokiem w przód i popchnęło na przód moją edukację muzyczną każąc mi zmierzyć się z wieloma innymi płytami afrykańskimi, o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia.
Geraldo Pino udowadnia na „Afro Soco Soul Live” jak wielkim jest wokalistą wykonując żarliwie swoje sztandarowe kawałki tj. „Blackman Was Born To Be Free” czy „Black Woman Experience”. Nawet tam, gdzie wokal schodzi niemal na drugi plan, a ster obierają The Heartbeats z dzikimi partiami gitary, cong czy organów (przede wszystkim tego instrumentu), jak np. w „Right In The Centre”, Pino nabiera mocy odsłaniając swoje talenty aranżacyjne. Nie ma tu w zasadzie słabego kawałka, wszystkie są killerami. Album ten doskonale pokazuje też, w jakim kierunku zmierzał Pino na początku lat 70. ewoluując powoli od afrykańskiego soulu w stronę demonicznego, tanecznego groove. Jego następna płyta, „Let’s Have A Party” wyznacza zupełnie nowy, hard funkowy kierunek. Ta klasyczna reedycja Soundwaya została limitowana do tysiąca egzemplarzy.
Konrad Szlendak
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 14