Grant Phabao & Carlton Livingston „Bridge Of Life” Grant Phabao & Lone Ranger „Sweet Talking”

0
974
Grant Phabao & Carlton Livingston „Bridge Of Life”
Grant Phabao & Lone Ranger „Sweet Talking”
(T.I.M.E.C/Colored-Inc., 2010)

Nie wiem czemu i jakim cudem tak długo omijałem te płyty. Carlton Livingston i Lone Ranger wiele razy gościli w Europie ostatnimi laty. Podobnie zresztą jak wielu weteranów reggae, którym trudno było odnaleźć się we współczesnej dancehallowo-gangsterskiej rzeczywistości na Jamajce.

Podczas wizyt we Francji, a ściślej w Paryżu, stale pojawiali się w studio gdzie na nagrywanie namawiał ich bardzo uzdolniony muzyk multiinstrumentalista, świetny aranżer i niezły producent Grant Phabao. W ten sposób w ciągu 4 lat uzbierali materiał na albumy będące prawdziwą muzyczną ucztą w starym stylu. Phabao odpowiedzialny jest za niemal wszystkie partie instrumentów na płytach, poza niektórymi partiami klawiszy, nagranymi przez działającego na co dzień w Seven Dub – Soul Sugara.

Dzięki tej współpracy otrzymaliśmy fenomenalne krążki w stylu rub-a-dub z wielkimi mistrzami mikrofonu w tej właśnie stylistyce. U Carltona „Cry Tribulation” zabija mnie z miejsca. Cieszę się jak dziecko i cały dom, samochód i okolica pełne są rub-a-dubowej melodyki. A potem jeszcze „Rudie”, „Life Of A Don”, a w sumie 11 rewelacji. Wszystko genialnie rozkołysane, cudnie zaśpiewane i zagrane. Ta płyta wykracza poza jakiekolwiek oceny i skale porównawcze. Jest fenomenem. A do tego cudowny „Teenager In Love” i w sumie mógłbym pełną tracklistę tu zaproponować jako hity.

Lone Ranger to najlepszy rub-a-dubowy śpiewak wszechczasów i to nie podlega jakiejkolwiek dyskusji. Jego album to 13 kompozycji – równie fantastycznych, a może i nawet lepszych – oczywiście okraszonych charakterystycznym kowbojskim stylem Rangera. Na sam początek „Trod Along” i odpływam. Po drodze „Back Off” – tańczy cały dom. Kiedy dochodzę do „Fever” i „Too Much Susu Susu” to nóg już nie czuję.  Na koniec Ranger śpiewa „Send me home to Ethiopian land” pląsa już całe miasto. Wspólnym tematem obydwu płyt jest „Running For My Life”, w którym obaj weterani pokazują się z najlepszej strony.

Te płyty mają jednak poważny minus – są strasznie zaraźliwe, powodują, że nuci się je bez przerwy, przez co nie pozwalają żyć bez słuchania jednej czy drugiej. I dalej zachodzę w zamysł – jakim cudem tak długo je przegapiałem? Choć może powinienem myśleć odwrotnie – jakie to szczęście, że na nie natrafiłem. Czego i wam życzę, a wręcz doradzam. Grant Phabao to muzyczny geniusz!

Bozo

Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 16.

DODAJ KOMENTARZ