Jahoo
„Dobre słowo”
(Moritz Records, 2011)
Obok tego debiutanckiego albumu śląskiej grupy nie można przejść obojętnie. Oto bowiem nagle pojawiła się istniejąca zaledwie dwa lata grupa, która zaskakuje dojrzałością i posiada mnóstwo interesujących muzycznych pomysłów.
Gdy jednak zerkniemy do składu Jahoo, to okazuje się, że to grupa ludzi, którzy już z niejednego pieca chleb jedli. Wokalistka Neszka, będąca bardzo jasnym punktem zespołu, śpiewała bowiem wcześniej w Trava Dub Band oraz Komecie Marleja. Na gitarze gra jej mąż Marcin, który występował również w obu grupach. Z kolei perkusista dr Young w latach 80. grał w formacji Process. Basista Marek Różycki debiutował w zespole Irka Dudka, trębacz Piotr Schmidt to muzyk jazzowy, a saksofonista Paweł Piec miał nawet okazję występować przed Herbie Hancock’iem.
Jest na tej płycie kilka piosenek, które mają szansę stać się popularne w kraju. Kilka innych to takie, w których muzycy starali się pokazać swoje umiejętności i pewnie też zaspokoić apetyty dotyczące ambitniejszego grania (szczególnie wrażenie takie sprawia instrumentalny „Man from wareika”).
Ale więcej jest na tym krążku piosenek, niż kompozycji. Uwagę przykuwa otwierające album „Dobre słowo”, w ucho wpada transowy „Children”, a po wysłuchaniu „Nie nadużywaj” mam przekonanie, że poważną konkurencję ma Jagoda z Lion Vibrations, bo Neszka zaśpiewała tu z bardzo podobnym feelingiem. Skrajne emocje budzi we mnie „Nie budź mnie”, jak dla mnie kandydat na przebój. Problemem jest, że po znakomicie zaśpiewanym refrenie słyszę słowa o snach bez telewizora oraz inne hippisowskie hasła znane w polskim reggae z lat 90. i zastanawiam się, czy to nostalgia za tym okresem nie skłoniła niektórych do napisania takiego tekstu. Miłośnikom instrumentów dętych przypadnie z kolei na pewno do gustu końcówka „Deszczu” jak i kilka innych fragmentów, choćby w „Children”.
Generalnie nie przepadam też za albumami polskich zespołów śpiewających po angielsku, ale tu zachowana jest proporcja „pół na pół”, a ciekawostką jest melodyjna piosenka „Sol’dat” zaśpiewana po rosyjsku (z repertuaru 5nizza). Rzeczywiście, muzycy starszej daty rzadko sięgają po język, którego musieli obowiązkowo uczyć się w szkole. Rozumiem, że czujemy niechęć do poprzedniego systemu, ale z drugiej strony rosyjski jest językiem melodyjnym i w eksperymencie Jahoo słychać, że do reggae pasuje.
Czy mamy nową, wielką nadzieję krajowej muzyki? Wiele na to wskazuje, choć istotne jest też, jak potoczą się losy grupy po tym debiucie. Większość z nich ma przecież swoje lata, ustabilizowane życie i pewnie granie traktuje jako odskocznię. To nie idzie w parze z robieniem tzw. kariery.
Jarek Hejenkowski
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 17.
Płyta Jahoo w dobrej cenie: http://www.sklep.zima.slask.pl/search.php?orderby=position&orderway=desc&search_query=jahoo&submit_search=