King Dubear
„From the Bear’s Den”
(Paproota, 2010)
Choć dub to dla mnie przede wszystkim bardzo fajne dźwięki i eksperymenty z lat 70., jednak nie sposób odmówić zacięcia wszystkim twórcom, którzy poszli śladami Kinga Tubby’ego czy Lee Perry’ego.
W Polsce ten gatunek przeżywał wielkie chwile w latach 90., by teraz trochę podupaść. Nie ma już wielkich koncertów, a wrocławski festiwal promujący tę muzykę przyciągnął zaledwie garstkę miłośników. To jednak chyba znak czasów. Dub był jednak zawsze gatunkiem niszowym i teraz po prostu zszedł do podziemia.
Przykładem jednak tego, że ma się tam dobrze test ten materiał. Lekkie rytmy z dużą dawką fajnych melodii mogą być słuchane o dowolnej porze dnia i na pewno albo rozpoczną nam miło dzień, albo melodyjnie go zakończą. Choć kawałków jest zaledwie sześć, to blisko półgodzinne spotkanie „królewskim misiem-dubisiem”, jak można sparafrazować pseudonim młodego producenta z Ostródy określającym swój styl jako „roots fayah inna heavyweight style”, nakazuje czekać z zaciekawieniem na dalsze jego „dubowe garnce miodu”.
Jarek Hejenkowski
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 14