L.U.S.T „Inspiration” (Victor Entertainment Inc., 2010)
Zawsze z boku starałem się obserwować super-grupy. Nie wiedziałem jakimi pobudkami kierują się – często uznani – wykonawcy wcielając się w takowe twory. O L.U.S.T słyszałem jednak już jakieś 10 lat temu, a jak donoszą biografowie grupa zawiązała się już w 1998 roku.
Kiedy dowiedziałem się, że grupę tworzą: Lukie D, Singing Melody, Tony Curtis i Trilla U z lekka oniemiałem. Wszyscy oni mają bowiem na koncie co najmniej po kilka znakomitych hitów. Po co im taki wybieg? Okazało się, że dzięki współpracy chłopcy zgarniali nagrody na Jamajce i nie tylko. Jako super-grupa dotarli nawet na Midem do Francji.
Nie śledziłem specjalnie ich poczynań, jednak za sprawą singla „Hardware” gdzieś znów zaczęli mi dźwięczeć w głowie ostatnimi czasy. Album „Inspiration” nie jest zabójczą pozycją. Choć każdy z wymienionych powyżej pokazał się na nim z najlepszej strony. Jak dla mnie za dużo tu słodyczy. To tak jakby na śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację zaliczyć tort i nawet będąc fanem łakoci po trzeciej porcji macie dosyć.
Dlatego właśnie po 3-4 utworze mi zrobiło się słabo. Zaskakuje niewiele – może poza nieskazitelnymi barwami głosów 4 naprawdę dobrych wokalistów. Kocham lovers, ale aż mnie muli w takiej konwencji. Brak na tej płycie różnorodności, bo nawet cieniutkie nyahbinghi w „No pain” brzmi cukierkowo. A już cover „Africa” Toto mnie zabił. Dramat – choć potencjalnie mogło być rewelacyjnie. Dawka śmiertelna nawet dla zagorzałych fanów lovers rocka i sunshine reggae!
Bozo
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 15.