Nas & Damian Marley „Distant Relatives” (Universal, 2010)
O Afryce w reggae wyśpiewano już wszystko. Było o krwawej przeszłości za czasów białych kolonizatorów, biedzie, tęsknocie za Matką Afryką i chęci powrotu. Nas i Damian na wspólnym albumie zabierają nas na Czarny Ląd ponownie, ale głównym przyczynkiem do tego jest przede wszystkim odkrywanie wspólnych korzeni reggae i hip hopu.
Rozpoczyna się mocnym uderzeniem – kompozycją „As We Enter”, a później jest co najmniej tak samo dobrze. Nas i młody Marley doskonale się uzupełniają i rozumieją i choć czasami ma się wrażenie, że to Jr. Gong dominuje to i tak amerykański raper w każdym numerze mocno zaznacza swoją obecność. Obok korzennych i surowych utworów („Tribal War” czy „Land Of Promise”, opartym na klasyku Dennisa Browna) świetne wrażenie robią nieco lżejsze piosenki, o radiowym wręcz potencjale: „My Generation” z gościnnym udziałem Joss Stone i „Count Your Blessings”.
Oddzielny tekst powinno się napisać o zawartości muzycznej i czysto producenckiej, bo ta jest wzorowa. Niemała w tym zasługa Damiana i jego brata Stephena, którzy upakowali w podkładach elementy tradycji reggae, muzyki afrykańskiej (Amadou & Mariam) a nawet ethio jazzu (oczywiście Mulatu Astatke).
Krążą wręcz legendy o stronie technicznej „Distant Relatives”, mówiące o tym, że niektóre piosenki nagrano na ponad sto śladów! Album ma potencjał nie tylko by zostać płytą roku (nie tylko w kategorii reggae), ale i pozycją kultową. Bo choć to wyświechtane słowo, to jak inaczej nazwać chęć bicia pokłonów i wzdychanie w stronę Afryki, gdy płyta znajduje się w odtwarzaczu?
Łukasz Rybak
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 15.