Basstion: Nigdy nie byliśmy łatwym zespołem

0
11302

Przemka, znanego przez większość zainteresowanych Jah Jah, poznałem na festiwalu Reggae na Piaskach ładnych kilka lat temu. Basstion właśnie się reaktywował a raczej zagrał kolejny koncert po rocznej przerwie… zobaczyć na żywo i usłyszeć głos to zupełnie inne wrażenie niż z kaset, które posiadałem i z których znałem zespół, przyznam, że dreszcze mnie przechodziły. I od razu stałem się oddanym fanem! Potem przyszła kolej na wydanie płyty, kilka koncertów m.in. w Gliwicach na Winter Reggae i toruńskiej Afryce i niestety bardzo szybki koniec… Na szczęście przyjaźń, bo tak chyba można nazwać nasze relacje, została. A do wywiadu przygotowywaliśmy się 2 lata, czas naszedł, choć nie było go na tyle, ile byśmy chcieli.

Rozmawiał: Zima

 

Jak to się dzieje, że my tu spotykamy się na kawie w Gliwicach a ja Ciebie słyszałem przed chwilą na antenie Anty Radia jak zadajesz pytanie słuchaczom?

To jest właśnie magia radia! Dziś gram z Wojtkiem (Wojdą z Farben Lehre – dop. red.) imprezę dla naszych śląskich słuchaczy. A jednocześnie jestem w pracy w radiu.

Czy swoją przygodę z radiem zacząłeś w historycznym Radiu Solidarność?

Zaczynałem w Radiu Studenckim a moja pierwsza audycja była o Jimmy Hendrxie, potem przyszła pora na radio podziemne – nadawaliśmy tam różne dziwne audycje, aż poznałem Grabarza i panią prezes Laskowicz i tak zaczęła się przygoda z Radiem Solidarność, gdzie właśnie Grabaż organizował młodzieżówkę radia tzw. Radio Lawina. Ja miałem pracować w dziale reggae. Ale po mojej pierwszej rozmowie z panią Prezes natychmiast zostałem zaangażowany i tak już ta przygoda trwa ponad 20 lat.

Po drodze było też radio RMF.

Półtora roku pracowałem w RMF-ie. Przebywałem w tedy w Krakowie i był to bardziej stan ducha niż konkretne mieszkanie w tym mieście. Sam nie wiem jak minął ten czas. Teraz już 8 lat pracuje w Warszawie, na początku w Radiu 94 potem w Anty Radiu.

A jak trafiłeś do Anty Radia?

W RMF-ie poznałem Michała Figurskiego i kiedy radio straciło koncesje z 300 osób zostało 60. Ja wróciłem do Poznania skąd pochodzę. I trzeba było ze sobą coś zrobić. Miałem krótki epizod w radiu RMI. Ale się dusiłem strasznie. Bywałem w Warszawie i wówczas wszyscy moi znajomi słuchali Radia 94 i jeden z nich namówił mnie abym zadzwonił do Michała. Nigdy wcześniej nie robiłem takich rzeczy, ale naprawdę w Poznaniu mnie nic nie trzymało. Zadzwoniłem. Było 3 kwietnia 2003 roku. Zrobiliśmy próbne nagrania i już 3 maja miałem swój debiut na antenie.

Twoje zainteresowania nie ograniczają się do radia jest np. Krav manga

To już historia, ja już jestem facetem po 50, owszem od czasu do czasu się obijam z kimś, ale nie mam za dużo czasu. Z Polsatem Play robimy taki projekt „Samo się nie zrobi”, gdzie wcielam się w najróżniejsze zawody, byłem już: karmicielem lwów, sprzątałem słonie, udało mi się jednego nawet wykąpać. Pracowałem na promie, w browarze i tartaku. W wielu cuchnących i brudnych miejscach. Ale największa moja pasją jest muzyka i Alinka – mój boa dusiciel. Ostatnio mam zupełnego świra na punkcie opery. Byłem w Paryżu na Fauście. Słucham dużo Mozarta. To było takie właśnie brakujące ogniwo. Słucham jazzu, rocka, reggae, ska. Kiedyś słuchałem muzyki klasycznej, zwłaszcza barok włoski. Później był taki okres Beethovena, zafascynowałem się filmem Mechaniczna Pomarańcza. Teraz jest czas na operę, jestem pod ogromnym wrażeniem głosów, uwertur, arii.

A epizod w serialu „Pit Bull”?

Prowadziłem konferansjerkę sztuki walki i zostałem zaproszony przez twórców tego naprawdę świetnego serialu do współpracy. Udało mi się zagrać epizod, gdzie prowadziłem nielegalne walki w klatce. Jeden z moich zawodników, policjant, strasznie pobił innego i zrobiła się mała afera.

Jak doszło do twojego spotkania z Ryśkiem Sarbakiem, to było już po rozpadzie Gedeona Jerubbaala?

Nie, to było wcześniej. Ja uczyłem w szkole podstawowej, do której chodził Ruciński, Nowak, Lejwoda i nieżyjący już Marcin Kujawa. Moim uczniem był Michał Buchwald, perkusista Inity Dub Mission. Zaraziłem się muzyką reggae już w latach siedemdziesiątych, pierwszą płytą, jaką usłyszałem była, przywieziona przez kolegę winylowa „Kaya” Boba Marleya. Od tego czasu bardzo się to rozkręciło. Wiadomo ja to wtedy było, wspólne miasto, ulice, ci sami znajomi, jedno środowisko. Zaczęliśmy razem jeździć na koncerty. Kiedy rozpadł się Gedeon, zaczął się tworzyć Basstion. Rysiek przesłuchał kilku wokalistów, spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy, zaproponował mi śpiewanie. Ja powiedziałem „no co ty?!”. Ale od dawna pisałem teksty, wiersze, malowałem obrazy. Zaczęliśmy wykorzystywać kilka tych tekstów i tak to się zaczęło.fc-15-dza-dza-06

Kto, wymyślił nazwę Basstion?

Rysiek, ale ja uparłem się by była pisana przez dwa „s”.

Graliście bardzo charakterystyczną muzykę, nie obawialiście się reakcji słuchaczy?

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie z Włodkiem Kleszczem, jak posłuchał naszej muzyki, a było to przed występem Twinkle Brothers w Hali Gwardii a który to supportowaliśmy. „Nie, no ludzie przecież tak się nie gra reggae”. Mówił abyśmy inaczej do tej muzyki podeszli. Ale nam się wydawało, że nasze miejsce społeczno- kulturalno – polityczne jest znacznie bardziej poważne ze względu m.in. na komunę. Bo to był jeszcze czas głębokiej komuny, kiedy zaczynaliśmy funkcjonować i to była dla nas absolutna szansa by eksplodować. Muzyka nie był łatwa, to fakt, na pograniczu rocka, frez jazzu, fusion, ale nas to rajcowało. Nasze instrumentarium też było inne, graliśmy z harmonijką ustną, akordeonem, ze skrzypcami. W zasadzie była to muzyka inspirowana reggae. Ja słuchałem dużo Franka Zappy, Milesa Davisa i to musiało się w jakiś sposób odbić na granej muzyce, bo inaczej zanudziłbym się na śmierć.

Ty pisałeś większość tekstów?

Ja i Rysiek, ale większość była moja, dużo czytałem, jakaś cześć była inspirowana starym testamentem, ale to był tylko pretekst by odnieść się do sytuacji, jaka wtedy miała miejsce. Kiedyś zagraliśmy w ówczesnym Zwiadu Radzieckim i potem podczas powrotu powstał utwór „Kraj Rad” i choć to była zaraz po upadku u nas komuny, nie był mile widziany. Mieliśmy też niezły kawałek o masakrze na Placu Tien’anmen. Ale były tez teksty o miłości.

Jednak w pewnym momencie wasze drogi się rozeszły, przestaliście istnieć w szczycie swojej popularności.

W zasadzie tak. Ale to nie było tak, że żyliśmy z odcinania kuponów. Stivi zaczął zajmować się żużlem. Rysiek miał wypadek i długo nie mógł wrócić do zdrowia. W końcu odszedł od nas. I jakoś tak rozeszło się wszystko. Chcieliśmy czegoś nowego. Ważne było to, że nie żyliśmy z grania. Ale po zawieszeniu działalności raz do roku graliśmy na WOŚP-ie, od czasu do czasu na Zaczarowanym Świecie Harmonijki. I kiedy pewnego razu Rysiek zaproponował nagranie płyty. Zrobiliśmy to i powstały „Lwy Ognia”. To był rok 2003 i przy okazji zagraliśmy kilka dobrych koncertów.

Czyli nigdy tak do końca nie porzuciliście Bastionu?

Tak. Jak ja miałem urodziny to zrobiliśmy koncert klubie 21 razem z Inity Dub Mission.

Płyta „Lwy ognia” odbiegała jednak od wcześniejszych waszych dokonań.

Nagraliśmy ją z automatem perkusyjnym. Cześć fanów jej nie zaakceptowała. Ale my nigdy nie byliśmy łatwym zespołem, nie graliśmy cukierkowego pitu pitu. Teksty tez nie wszystkim się podobały.

Po płycie i tych kilku koncertach, znowu Bastion zawiesił działalność.

Tak, ja odszedłem, przeprowadziłem się, nie mogłem grac prób, spotykać się. Przez jakiś czas Stivi śpiewał, ale później zmarł Rysiek, potem Stivi. Rozmawiałem niedawno z Dj Erskim, planował zrobić remastery płyty. Ale to nie ma sensu. Musielibyśmy zejść się z resztą zespołu i nagrać wszystko od nowa. Może kiedyś się uda? Jeżeli jednak byśmy to zrobili to dla własnej satysfakcji, niż dla chęci zarobku. Dla przyjaciół lub tych, którzy chcieliby to posłuchać.

Czyli, istnieje szansa, że zobaczymy Ciebie na scenie w roli wokalisty?

Myślę ze jest to możliwe, póki my żyjemy.

Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 15.

DODAJ KOMENTARZ