Perspektywiczna zagranica: Bobo Niyah

0
1365

Autor: Bozo

Jedną z najważniejszych rzeczy, która wiąże się nierozerwalnie z artystami jest ich marka. Nazwy i imiona zazwyczaj nie są przypadkowe. Mają podkreślić nastawienie do życia, pochodzenie, a czasem i charakter. Często artyści potrzebują wielu lat by tę markę zbudować. Ale są i tacy, którzy potrzebują zmian – mimo, że już uznani, szukają nowych dróg i możliwości.

To imię niewiele Wam powie. Podobnie jak i historia człowieka, który dzisiaj jest trzydziestoparolatkiem z bardzo dużym doświadczeniem scenicznym. Ów artysta pochodzi z Tobago, gdzie jego ojciec całe życie prowadził klub muzyczny. To właśnie w nim nauczył się słuchać muzyki, a z czasem ją tworzyć. Dzisiaj jest multiinstrumentalistą, znakomitym śpiewakiem, producentem i uznaną marką – zwłaszcza w zachodniej Europie. W wieku 11 lat wystartował w konkursie muzycznym, w którym zajął dopiero trzecie miejsce – niemniej całe życie chciał przekuć to w sukces. Oczywiście nie obyło się bez ciężkiej pracy.

Przez całe lata 80. człowiek ten wspomagał dziesiątki karaibskich sound systemów. Brak perspektyw i pragnienie lepszego życia zawiodły go w 1994 roku do Niemiec za namową jednego ze starych kolegów, który właśnie tutaj osiadł i prowadził niewielki muzyczny label. To tu szybko został zauważony, a doskonałe występy z już uznanymi na rynku naszych sąsiadów Yah Meek’iem, Zoe czy Gabrielem Le Mar przyniosły niemałą sławę. Dodam, że występował także w Polsce, wspomagany przez Tumbao Riddim Band, a kiedy napiszę, że było to w 2007 roku w Bielawie – może cześć z Was będzie już wiedzieć o kogo chodzi. Zwał się wówczas JAH SESCO. W ciągu kilku lat jego imię stało się znane na tyle, że wielu artystów chciało z nim współpracować. W 1997 Sesco dorobił się debiutanckiego albumu „Come Out” wydanego przez Rough Cut w Europie i Stanach Zjednoczonych. Jego uniwersalność i potencjał wykorzystano nawet w reklamie.

Jako wokalista zasłynął przede wszystkim będąc osobowością sceniczną, a jego umiejętności i pomysły rodziły kolejne pyszne owoce. I tak już w 2000 roku pojawił się kolejny album artysty „Lord Is Thy Shepherd” wydany w kooperacji z Untouchable Sound. Sesco chętnie występował w klipach, które około dziesięć lat temu puszczała niemiecka telewizja Viva. Od tamtego czasu jego kariera wręcz wybuchła. Płodność artysty okazała się zadziwiająca. Występował z wieloma, często udzielając się na nagraniach choćby z Rapustad, Galla, Lindą Carrier, Jah Meekiem, Killa Hakan. W jego dyskografii mnóstwo jest singli i albumów demo także w kwestii producenckiej, kiedy działa jako Cesbeatz. W 2006 nagrał doskonale przyjęty numer „War is not the answer”, a zaraz po nim pełnowymiarowy album „Keepin’ It Real” i znów zwrócił na siebie uwagę, a kilka numerów w tym m.in. z Fred Locksem i Spectacularem okazało się naprawdę bombowymi.

Poza tym Sesco jest do dzisiaj frontmanem grupy Realkeepers uprawiającej bardzo popularną swego czasu w naszym kraju odmianę rasta-core. W 2007 roku Sesco miał na koncie jeszcze kilka singli ale potem słuch o nim właściwie zaginął. Na szczęście od jakiegoś czasu znów się odnalazł – ale jako BOBO NIYAH. I trudno było ustalić po co ta zmiana. W wywiadzie stwierdził, że wszystko ma swój czas i wraz z nim przemija. Mówi, że to imię lepiej go obecnie opisuje. Jest Bobo Rasta i propagującym weganizm członkiem odłamu Nyahbinghi. Muzycznie jest na szczęście tym samym człowiekiem, a dowodem tego jest niedawno wydany album „Di Observer”, z którego zawartością warto się zapoznać, bowiem obfituje w naprawdę znakomite reggae i dancehall. Szczególnie wypatrujcie koncertów artysty, gdzie staje się wulkanem energii, a jego styl z miejsca przywołuje skojarzenia z najlepszymi: Anthonym B, Buju czy Sizzlą. A jeśli nie spuści z tonu, to może okazać się, iż w krótkim czasie będzie jedną z najbardziej uznanych marek na naszym kontynencie.

Tekst ukazał się w magazynie Free Colours nr 15.

DODAJ KOMENTARZ