Wielu drażnią, budzą kontrowersje, ale specjalnie im to nie przeszkadza. Robią swoje, często grają, są przez ludzi przyjmowani entuzjastycznie. Raggafaya systematyczną pracą pokazuje, że da się odnieść w Polsce sukces. Trzeba tylko mocno chcieć. Opowiada o tym Hauka, klawiszowiec, wokalista i świeżo upieczony mąż.
tekst Jarek Hejenkowski
fot. Karol Wysmyk/Nie Zasłaniaj
Skąd ten nacisk na „rrr” w tytułach albumów?
W zasadzie to wyszło zupełnie przypadkowo. Pomysł na tytuł pierwszego longplaya „Karambol”, pisany przez jedno „r” wydawał nam się nieco zbyt zwyczajny. Napisaliśmy więc przez dwa i od razu fajniej nam to wyglądało. Tytuł „Mixturrra” był już wymyślony z założeniem kontynuacji tej idei, ale przy trzeciej płycie chcieliśmy już jej zaniechać, no bo bez przesady. Jednak padł pomysł „Terapia” no i nie bylibyśmy sobą gdybyśmy znów nie zwiększyli ilości „r”. Takie nasze małe szaleństwo. Ale na pięć „r” już się chyba nie zdecydujemy
W sumie tytuł pasuje, bo ten album to trochę terapia na zbyt grube tyłki. Każe się ruszać.
Wiesz, my nigdy nie graliśmy specjalnie spokojnej muzyki. Ale ten tytuł to też coś więcej – myślę, że w tekstach na tej płycie jest zawarta właśnie taka terapia duszy, wylanie z siebie emocji – czasem pozytywnych, czasem negatywnych.
Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z faktu, że mocno dzielicie obserwatorów krajowego reggae? Jedni lubią was za energię i witalność, a inni ganią za schematyczność i przewidywalność.
Wiem o tym i bardzo się cieszę, bo to znaczy, że nie jesteśmy nijacy. Nie będę bronił nas przed zarzutem schematyczności, ale ostatnimi czasy, słuchając muzyki – a słucham przeróżnej – stwierdzam, że wszystko jest w jakiś tam sposób schematyczne.
Przyznać trzeba, że jakimiś wirtuozami nie jesteście. Wasze piosenki są fajne i melodyjne, ale to nie jakieś wyszukane kompozycje.
I takie właśnie od początku było nasze założenie – wyluzować się z kolegami i pograć trochę miłych dźwięków z przekazem. Zresztą w szeroko pojętęj muzyce rozrywkowej trudno o tzw. „wyszukane” kompozycje – nie każdy jest Frankiem Zappą.
Trzeba poruszyć kwestie personalne. Dlaczego odszedł Enzym?
To pytanie najlepiej skierować do samego Enzyma, jeśli w ogóle uda ci się go odszukać. Pewnego listopadowego wieczora zagraliśmy koncert w Otwocku, a następnego dnia zadzwonił do mnie Paweł i oznajmił, że już nie gra i to w trybie natychmiastowym, a po tej rozmowie już ciężko było o kontakt z nim. Postanowił pójść własną drogą i myślę, że dobrze się stało – w końcu najważniejsze, żeby robić to, co czujesz.
Jak jest bez niego? Inaczej się śpiewa, działa, nagrywa?
Bardzo dobrze się czujemy w swoim towarzystwie i dlatego właśnie postanowiliśmy kontynuować granie w piątke. Jeśli chodzi o wspólne śpiewanie na scenie, to zrobiło się na pewno bardziej selektywnie, ale zaangażowaliśmy naszego perkusistę Punktaka do wykonywania niektórych partii razem z nami. No a jeśli chodzi o nagrania, to zauważyłem większą spójność w tekstach, jako że większość z nich jest pisana przez jednego autora – Chilla.
Nawiązując do jednej z piosenek. Wielu znasz „najmilszych ludzi, którzy budzą się po dziesiątej”? Bo mimo wszystko to trochę późno.
Wiesz, niektórzy mają na przykład do pracy na 14. A tak na serio, to tekst Chilla, ale myślę, że autor był po prostu niezwykle sfrustrowany faktem, że nie może się wyspać, stąd takie sformułowanie.
Znaczy, to coś a’la „czy mogą panowie przestać napierdalać” Kondrata?
Sam jestem mieszkańcem bloku z wielkiej płyty, więc wiem coś o tym (śmiech). Najpierw sąsiad ma remont, a jak ten już skończy, to mu kolejny pozazdrości i też się bierze do kucia, oczywiście od 6 rano. Potem remont balkonów, alejek osiedlowych, koszenie trawy i tak w kółko. No a odnośnie filmu który zacytowałeś, to moim zdaniem arcydzieło, zresztą tak jak wszystkie filmy o Miauczyńskim – cała prawda o życiu.
W „Niech się jara” dosyć mocno rozprawiacie się z telewizyjnymi gwiazdeczkami śpiewając, że „A jak mi szkoda wokalistek co na robieniu loda pną się do góry jak po schodach”.
Nie powiedziałbym, że to jest mocne rozprawianie się, raczej stwierdzenie faktu.
Co roku gracie około stu koncertów. Rozumiem, że nie pracujecie zawodowo, więc możecie sobie pozwolić na takie eskapady?
Wiesz, każdy coś tam jeszcze robi, ja na przykład jestem realizatorem dźwięku, więc i tak cała moja praca ma związek z dźwiękami. Nikt natomiast nie ma zwyczajnej pracy na pełen etat, naszym głównym zajęciem jest zespół. A przypominam, że to nie tylko granie koncertów, ale także tworzenie piosenek, próby, pisanie tekstów, nagrania, mixy, okładki, teledyski… Całe mnóstwo zajęć.
W ogóle da się wyżyć w Polsce z grania, czy coraz częściej zaczynacie się rozglądać za inną robotą?
Jakoś tam się da. Wiadomo – poza sezonem gorzej, w sezonie lepiej. Nie jest to natomiast żadna finansowa rewelacja – gdybym tego naprawdę nie kochał, to bym nie grał.
Na okładce goryl oraz chyba Elvis. Który z nich to terapeuta?
Oczywiście Elvis! Nie widzisz obłędu w oczach goryla?
A jakiej terapii potrzebuje nasz kraj? Bo zdaje się, że wiele rzeczy wam się tu nie podoba?
Przede wszystkim powinniśmy ruszyć tyłki. W każdym aspekcie. Coraz więcej kontaktów międzyludzkich odbywa się cyfrowo, co jest dość niepokojące – siedzimy przed ekranami i coś tam klikamy, zamiast wyjść z domu, spotkać się z prawdziwymi ludźmi, odetchnąć powietrzem. Zaczynamy mieć przez to poważne problemy z budowaniem relacji z drugim człowiekiem. Pozwalamy sobą rządzić ludziom, którzy bronią tylko i wyłącznie swojego interesu, okradając nas i sprawiając, byśmy bali się siebie nawzajem. W jedności siła, a komuś tu bardzo zależy na jej braku. I to nie tylko w naszym kraju.
No ale skoro się nie podoba, to czemu nie wyjechać za granicę?
Miałem kiedyś pomysł, żeby jechać, bo ten kraj tłamsi obywatela, jak tylko może. Zostałem ze względu na zespół, a przede wszystkim ze względu na to, że to mój dom. Z krzywymi ścianami i przeciekającym dachem, ale jednak dom.
No dobra, na koniec o tobie. Świeżo poślubiona żona nie będzie krzywo patrzyła, że wciąż wyjeżdżasz na granie?
Jestem z Olą już 8 lat, a od trzech zespół gra bardzo intensywnie, więc jest przyzwyczajona. Wiadomo, bywa, że mówi, że chciałaby spędzić ze mną jakiś weekend, ale ogólnie jest bardzo wyrozumiała. No i jak się już zdarzy ten wspólny weekend, to mamy wielkie święto (śmiech).
Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 24.