SHASHAMANE Shashamane
Zima Records, 2021
Debiutancki album tegoż bandu wydany w 2017 roku wywołał sporo emocji, a sam zespół dzięki upowszechnieniu nagrań z miejsca stał się rozpoznawalny. Wydawałoby się, że 4 lata pracy nad drugim krążkiem to długo, ale zespół rzucił się w wir koncertowania, a pandemiczna sytuacja w kraju dodatkowo wpłynęły na wydanie albumu. Będąc na kilku koncertach zespołu miałem okazję zaobserwować szczerość w tym co robią, co chcą przekazać, do czego dążą. I muszę przyznać, że mi osobiście bardzo się to podoba. Swoją drogą trochę zdziwiłem się, nie zauważając niemalże różnicy (poza tytułami) na frontowej części okładki, że graficznie przez 4 lata nie wymyślili nic nowego. Jedni powiedzą – spójność, konsekwencja, inni zaś – powtarzalność. Dlatego pomijając warstwę graficzną odpalam krążek w odtwarzaczu. “3 Colors” atakują lekko i sympatycznie. Charakterystyczny wokal Igora z miejsca przywołuje jego doświadczenia ze Zgrozy czy Lion Vibrations. Do tego wsparcie wokalne Gabi i już wszystko układa się do kupy. Album naładowany jest roots reggae. Zagranym bardzo sprawnie, selektywnie, z tzw. “Czujem” i całą masą ładnych melodii wspartych licznymi smaczkami. Koncertowo hitowy “Bon dem” fajnie rozkręca Shashamanową maszynę. Granie tego zespołu dzisiaj umiejscowiłbym w późnych latach 70. i wczesnych 80. ubiegłego stulecia. Ładnie współgrają na albumie żeńskie głosy, choć są nieco manieryczne. Ale uroku odmówić im nie sposób. W moje gusta trafił muzycznie “Far I” – posiadający atuty rewolucyjnego hymnu w warstwie muzycznej, a także zaśpiewany po polsku tekst z klasycznym refrenem. Słabszym punktem jest “Natural Medicine”, gdzie pojawia się sporo oklepanych frazesów. Niemniej kiedy pomyślę o albumie spinającym bazowe tematy reggae, to kto wie, czy nie brakowałoby mi takiego numeru w zestawie. To co według mnie trochę obniża wartość całości to studyjny charakter nagrania – stonowanie energii, uspokojenie, a wręcz wyrachowanie. Punktem odniesienia są dla mnie koncerty, podczas których zespół daje z siebie wszystko i czuć chęć grania, zabawę, udzielającego się wspólnotowego ducha i atmosferę magii miejsca, czy kontaktu z publicznością. Może to jest pomysł na następny album Shashamane – nagrać koncertówkę! A tymczasem puszczam sobie po raz kolejny medytacyjny “Holy Mountain” z przesterowanym wokalem Igora, który pozwala mi pracować w skupieniu, odprężyć się, pomyśleć. W dodatku z odniesieniem do pewnego jamajskiego klasyka – sprawdźcie sami! Shashamanom zaś życzę determinacji licząc, że zaskoczą mnie miło jeszcze nie raz.
Arek “Bozo” Niewiadomski
Płytę kupisz > https://zima.sklep.pl