SzałasS Sensidread
„Blessed Love” (2010)
Młodość to kilka ekstremalnie wykluczających się zjawisk – bunt, przekonanie o własnych umiejętnościach, brak tych umiejętności, pozorna pokora i szacunek. Bardzo wiele z nich, jeśli nie wszystkie, słychać w tych dziesięciu piosenkach.
Już na początku pomyślałem sobie, że jeśli prawdą byłoby, to co śpiewa ten wielkopolski wokalista, że „reprezentuje reggae”, to bym chyba się przestał przyznawać, że jestem z Polski. Bo gdy w „Hicie z bonga” śpiewa, że uzależniony nie jest, a jest to w sprzeczności z dalszą opowieścią o tym, że nie wie, czy leży na łóżku, czy na podłodze, a następnie nawołuje do „jeb…policji”, to bardzo chciałbym wiedzieć, że on żartuje.
Jednak skoro na myspace pisze, że „wszystko zaczęło się od pierwszego w życiu skręta”, to wychodzi na to, że jednak to nie żart. Na poważnie jest o tym, że należy negować tak wiele zjawisk i zawodów, że zabrakłoby czasu na jakieś bardziej pozytywne uczucia. Szkoda, bo chłopak ma w miarę fajną barwę i gdyby postarał się popracować nad głosem i jakością tekstów, to byłby z tego całkiem znośny materiał.
Niestety, dzięki nasileniu nieznośnych zjawisk charakterystycznych dla reggae-buntowników jest kolejnym młodzieżowym wybrykiem, który po przesłuchaniu na komputerze można skierować raczej tylko do kosza. Cała nadzieja w tym, że wokalista obiecuje, iż „z czasem moje zaplecze dźwięków się powiększyło no i do tej pory staram się je powiększać”. Choć ma chyba na myśli beatbox, który mocno go wciągnął, liczę na to, że podobną politykę rozwoju będzie stosował wobec swoich publikacji internetowych.
Jarek Hejenkowski
Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 14